Nieszawką po falach
- Wisła to jedyna rzeka w Europie tak dzika, pełna łach, starorzeczy i bezludnych wysp, będących siedliskiem rozmaitego ptactwa i fantastycznej przyrody - zapewnia.
Z miłości do Wisły wraz z przyjacielem Tomkiem Szczęsnym skrzętnie dokumentowali stare rozlatujące się łodzie nieszawki, zachowane do dziś w niektórych gospodarstwach. Mierzyli każdy element, szkicowali, rysowali schematy, dotarli do materiałów zgromadzonych na ten temat w toruńskim Muzeum Etnograficznym.
Chcieli mieć prawdziwe nieszawki, z charakterystycznym zadartym dziobem. Dokładnie takie, jakie pływały po Wiśle w okolicy Ciechocinka, Nieszawy, Włocławka jeszcze kilkadziesiąt lat temu.
Na podstawie zebranej dokumentacji zbudowali je w 2013 r. wspólnie z ciechocinianinem, Gabrielem Szalkowskim. Żagle uszyły ciocia Marcina Strycha i żona Tomasza Szczęsnego.
Dziób ku niebu, płozy pod spodem
Jak wygląda nieszawka? - Siedem metrów długości, drewno sosnowe, dębowy dziób. Kadłub uszczelniony sznurem nasączonym smołą bukową, wystrugane wiosła, prostokątny żagiel typu rozprzowego z grubej bawełny, płaskie dno opatrzone w płozy okute bednarką, czyli stalową taśmą, niezastąpione na rzece pełnej kamieni i łach - tłumaczy Marcin Strych.
No i wiosło pychowe, długie aż do dna do operowania nim na rufie, zwanej kiedyś pawężą. Jest też silniczek, by mieć napęd gdy zabraknie wiatru, a do domu daleko. Tak wygląda jego łodź. Na razie bezimienna.
- Z powodu naszych nieszawek w maju tego roku byliśmy gośćmi honorowymi Flis Festiwalu w Gassach w gminie Konstancin Jeziorna, gdzie co roku spotykają się miłośnicy rekreacyjnego pływania po polskich rzekach drewnianymi łodziami - opowiada Marcin Strych. - Pokonaliśmy dwieście czterdzieści kilometrów Wisłą. Niezapomniane wrażenia: szum wiatru w żaglu, wspaniała przyroda, zachody słońca i noclegi na rzecznych wyspach. To były moje wakacje, Nie znam lepszego sposobu na "naładowanie akumulatorów" do pracy niż taki rejs - zapewnia ciechocinianin.
Jak ożywić krolową polskich rzek?
Marcin Strych zaprzyjaźnił się z Wisłą już dawno. Jako dwunastolatek biegał nad rzekę z wędką z wierzbowego kija.
- Ta pasja zrodziła się samorzutnie, z bliskości rzeki od mojego rodzinnego Ciechocinka i naturalnej chęci otaczania się przyrodą. Choć mój ojciec pochodzi z pobliskiej Nieszawy, dziadek prowadził gospodarstwo i hodował konie. Wędkarskich czy wodniackich tradycji w rodzinie nie było - przyznaje.
Po studiach w Gdańsku pracował w Niemczech i Anglii. Wrócił do Ciechocinka, który uwielbia. I do Wisły.
- Zazdroszczę trochę Toruniowi, gdzie latem nad rzeką pojawiają się coraz liczniej kawiarenki na zakotwiczonych statkach. Powoli idzie do nas moda na Wisłę. W Warszawie jest coraz więcej miejsc, gdzie w hamaku można poleżeć nad Wisłą, czytać książki, grillować, grać w siatkówkę. To jednak wyjątki, bo polskie miasta generalnie wciąż stoją odwrócone od rzek. A mnie się marzy powrót życia na naszej ciechocińskiej przystani, do której mogłyby przybijać łódki pływające po rzece, gdzie spotykaliby się ciechocinianie i turyści - nie ukrywa.
Z tego marzenia narodziła się idea promowania na facebooku 710 kilometra Wisły, czyli właśnie ciechocińskiej przystani i wdrażany właśnie w życie pomysł utworzenie Towarzystwa Przyjaciół Rzeki Wisły z siedzibą w Ciechocinku.