Członkowie komitetu protestacyjnego zbierali podpisy pod wnioskiem o referendum od 19 marca. Na skompletowanie 500 "autografów" mieli 60 dni. Termin minął 19 maja. Dlaczego nie podołali zadaniu?
Wójt sabotował, a koledzy wystawili do wiatru
- Zostałem oszukany przez pozostałych członków grupy inicjatywnej i dlatego podpisy zmuszony byłem zbierać sam. Gdyby nie sabotaż ze strony wójta, zapewne referendum by się odbyło. Włodarz gminy za pośrednictwem swojego urzędnika kierował pod adresem mojego kolegi pogróżki - mówi Jan Kosik, pełnomocnik komitetu protestacyjnego.
Mając świadomość, że podpisów nie uda się zebrać Jan Kosik złożył wniosek do komisarza wyborczego w Toruniu o przedłużenie terminu, ale takiej możliwości prawo nie przewiduje.
- W tej kwestii przepisy są klarowne. Jeśli w przeciągu 60 dni od powiadomienia wójta o powstaniu komitetu inicjatywnego, do komisarza wyborczego nie wpłynie wraz z podpisami wniosek, nie może być mowy o zarządzeniu referendum. Przedłużenie terminu nie jest zaś prawem przewidziane - tłumaczy Sławomir Michalak, dyrektor Delegatury Krajowego Biura Wyborczego w Toruniu.
O tym, że inicjatywa Jana Kosika i jego kolegów od samego początku była "grubymi nićmi szyta" przekonany jest Stanisław Tarkowski, włodarz gminy Gruta. - Wierzyłem w zbiorową mądrość mieszkańców gminy, którzy nie dali się nabrać na tego typu sztuczki. Zarzuty Jana Kosika o zastraszaniu i sabotowaniu prac komitetu, kwituję uśmiechem. Przez ostatnie dwa miesiące nie miałem z tym panem bezpośredniego kontaktu i wcale tego nie żałuję. Cieszę się, że cała sprawa już się zakończyła - mówi Stanisław Tarkowski.
Poszło o ośrodek
A "sprawa" rozpoczęła się pod koniec marca. Wtedy w gminie zawiązał się komitet protestacyjny, którego członkowie zarzucili wójtowi m.in., że zamykając ośrodek zdrowia w Nicwałdzie pozbawił on mieszkańców miejscowości dostępu do bezpłatnej służby zdrowia.