Aleksandra i Przemysław Kaniewscy kilka dni temu szukali ratunku dla ich 2,5-letniej córki Zuzi, którą pogryzł pies. Natychmiast, razem z drugim 7-miesięcznym dzieckiem, wsiedli do auta i zawieźli Zuzię na pogotowie przy ul. Traugutta.
- Mimo że dziecko miało zakrwawioną całą twarz i ubranie, nie zostaliśmy przyjęci na badanie, gdyż nie przyjmował tam chirurg dziecięcy - opowiada tata dziewczynki. - Odesłano nas najpierw do szpitala na Stabłowice, a gdy zrobiłem „zadymę”, że to za daleko, personel sobie przypomniał, że możemy jednak jechać bliżej, czyli na kliniki.
W klinice przy ul. Curie-Skłodowskiej lekarze pod narkozą zszyli dziecku trzy rany. Rodzice tymczasem postanowili nagłośnić sprawę, by podobna sytuacja nie spotkała innych rodziców.
- Uważamy, że w takiej sytuacji powinniśmy być przyjęci na ul. Traugutta, aby rany zostały chociaż wstępnie opatrzone - mówi Przemysław Kaniewski. - Na szczęście wszystko skończyło się w miarę dobrze, ale co by było, gdyby rany były naprawdę poważne, a w drodze do drugiego szpitala stan dziecka by się pogorszył?
Andrzej Czyrek, wicedyrektor ds. lecznictwa w Pogotowiu Ratunkowym we Wrocławiu, nie ma zastrzeżeń do decyzji podjętych przez personel Pogotowia.
- Z raportu moich pracowników wynika, że postąpili właściwie. Ambulatorium chirurgiczne Pogotowia Ratunkowego we Wrocławiu udziela świadczeń osobom dorosłym, zgodnie z kontraktem z NFZ. Tego dnia nie było chirurga, który by miał doświadczenie w postępowaniu z dziećmi. Pielęgniarka, która rozmawiała z mamą i widziała dziecko, oceniła, że rany nie były głębokie, nie było krwawienia ani zagrożenia życia dziecka, nie miało ono problemów z oddychaniem - mówi Andrzej Czyrek. - Odmienność oceny sytuacji jest na poziomie wzajemnych emocji. Reakcja pracowników była prawidłowa - ocenia.
Dyrektor Czyrek dodaje, że rodzice dziewczynki mogą złożyć skargę. Będzie to podstawą do wszczęcia postępowania wyjaśniającego. - Dotąd żadne pismo od rodziców do nas nie dotarło - mówi Andrzej Czyrek.
CZYTAJ DALEJ: NA DZIECKO NAWET NIKT NIKT SPOJRZAŁ?
Mama Zuzi, która twierdzi, że na jej córkę w gabinecie nikt nawet nie spojrzał, zapewnia, że złoży skargę. - Nie wiem, kiedy pielęgniarka zdążyła ocenić stan córki, skoro nawet na nią nie spojrzała. Gdy wbiegłam z Zuzią do gabinetu, pielęgniarka od razu powiedziała, że nie ma chirurga dziecięcego i że mamy jechać do szpitala na Stabłowice. Wszystko to trwało może 20 sekund - wspomina Aleksandra Kaniewska. I dodaje, że ludzie w poczekalni zaczęli jej podpowiadać, że najbliżej są kliniki.
Sytuacja poruszyła kilka mam, które w tamtym momencie były na pogotowiu. Opowiadają, że widząc, jak matka niosąca na rękach dziecko z zakrwawioną buzią wpadła do gabinetu, po czym niemal natychmiast z niego wypadła, postanowiły zareagować.
- Nie próbowałyśmy nawet wyobrazić sobie, jak czuli się ci rodzice pozostawieni bez pomocy. Żadna z nas nie chciałaby być na ich miejscu. Nasza służba zdrowia działa fatalnie, ale ta sytuacja wyjątkowo zszokowała świadków - mówi Agnieszka Kowalska, która zamieściła na Facebooku post z informacją, że poszukują odesłanej bez pomocy mamy i oferują pomoc w przypadku potrzeby zebrania świadków na tę okoliczność. - Reakcja ludzi była natychmiastowa, podbijali pozycję i zamieszczali post na swoich tablicach. W ciągu dwóch dni udało się odnaleźć mamę, która potwierdziła, że potrzebuje pomocy.