- Jak się poznaliście z Januszem Kędzierskim?
- Byłem miłośnikiem hokeja i często bywałem na meczach. Któregoś dnia w prasie ogłoszono nabór sędziów. Stwierdziłem, że nie mam nic do stracenia, więc spróbuję. Dostałem przepisy, ale była to dla mnie czarna magia i w tym momencie z pomocą przyszedł mi Janusz, który był wtedy obrońcą Pomorzanina. Był on pierwszym człowiekiem, który wykładał mi tajniki hokeja i pomógł zrozumieć tę grę. Wcześniej już też dyskutowaliśmy, ponieważ byliśmy sąsiadami - obaj mieszkaliśmy w jednym domu na ulicy Żeromskiego.
- Z czasem Pana sąsiad też został sędzią.
- Role się trochę odwróciły (śmiech). Kiedy Janusz zakończył karierę zawodniczą udało się go namówić, żeby zapisał się do Towarzystwa Sędziowskiego. To były czasy, kiedy w Toruniu funkcjonował jeden z najsilniejszych, jak nie najsilniejszy ośrodek sędziowski. Wtedy w Polsce funkcjonowały I i II liga oraz rozgrywki grup młodzieżowych na bazie Ośrodków Doskonalenia Hokejowego. Janusz zaczął uczestniczyć w centralnych szkoleniach. Był nam bardzo pomocny, będąc człowiekiem ambitnym, mającym zacięcie, chociaż z drugiej strony pojawiły się u niego problemy z przyswajaniem sobie przepisów. Nie ma co ukrywać, że zrozumienie hokeja poprzez przepisy jest dosyć trudną sprawą i wymaga dużo praktyki oraz obserwacji, na podstawie których wyciąga się wnioski. Mimo tego bardzo się starał i może nie zawsze mu to wychodziło, ale myśmy z niego nie rezygnowali. Zarekomendowaliśmy go do prowadzenia spotkań II ligi. Wówczas obowiązywał system z dwójką sędziów i Janusz był zawsze przydzielany do bardziej doświadczonych, rzekłbym, wiodących arbitrów. Kiedy na początku lat 70-tych wprowadzono system z trzema sędziami to myśmy go brali wyżej z racji tego, że dobrze jeździł na łyżwach i jako liniowy był bardzo przydatny.
- Sędziowaliście razem?
- Wielokrotnie. Zawsze przyjmował uwagi, które mu przekazywaliśmy, ale miał też jedną negatywną cechę, która mu przeszkodziła w pięciu się w górę w naszej “branży". Zbyt szybko rezygnował, a chcąc dojść do jakichś sukcesów trzeba być konsekwentnym i mieć odrobinę tupeciku, oczywiście w granicach dobrego wychowania. Niestety on szybko pasował i zdawał się na innych, podporządkowywał się.
- Zdarzyły wam się jakieś zabawne sytuacje?
- Nam chyba raczej nie, ale pamiętam, że opowiadał kiedyś o meczu, w którym zawodnik podjechał do sędziego i zaczął pukać się w czoło, mówiąc “jaki ja byłem głupi". Arbiter dał mu za to dziesięć minut. Zastanawialiśmy się potem czy słusznie. Ów sędzia wytłumaczył to w ten sposób. “Ja wiem, że on mnie nie obraził, ale z perspektywy trybun tak to właśnie wyglądało" (śmiech). Janusz skończył sędziować w połowie lat 70-tych. Miał już wtedy problemy z kręgosłupem, co dawało mu się we znaki do ostatnich chwil. Zajął się szkoleniem młodzieży, ale funkcjonował też w wydziale jako sędzia pomocniczy. Zawsze był bardzo solidny i słowny. Ani razu nas nie zawiódł i zawsze stawiał się na mecze. Szkoda, że nie był bardziej uparty i szybko ulegał wpływowi otoczenia, bo mógłby z siebie więcej wykrzesać. Miał predyspozycje, dobrze jeździł na łyżwach, ale godził się na ten minimalny sukces, jakim było sędziowanie w I lidze.
- Utrzymywaliście cały czas kontakt?
- Ten kontakt się trochę zatarł po tym jak przestał być sędzią liniowym. Swego czasu jak już zajął się szkoleniem to miałem okazję sporo u niego trenować, gdy miał zajęcia z jakimiś grupami. Janusz ukrywał, nie dawał nam do zrozumienia, że mam problemy zdrowotne, ale nie poddawał się. Podejrzewam, że gdyby wcześniej zrezygnował to już dawno nie byłoby go na tym świecie. On by wszystko oddał, żeby móc być przy hokeju i przekazać jak najwięcej.
- Po tym jak odszedł od hokeja to była już równia pochyła.
- On już nie miał takiej radości jak wcześniej, był apatyczny. Widać, że dźwigał duże brzemię w związku z problemami zdrowotnymi. Zdawał sobie sprawę, że nie ma sensu tego kontynuować. Przecież kwestia wizualna też odgrywa jakąś rolę. Trener pochylony, który nie może zademonstrować wszystkich elementów tylko stoi przy bandzie i posługuje się tylko przekazem werbalnym to nie jest dobry przykład. Powiem szczerze, chociaż mogę się narazić jego małżonce (śmiech). On na lodowisku czuł się najszczęśliwszy. Lodowisko i hokej to było całe jego życie i po prostu trudno go było tutaj nie spotkać. Rano zjadł śniadanie i już był na Tor-Torze. Jak skończył swoje zajęcia z najmłodszymi to chodził na ślizgawki, gdzie spotykał swoich podopiecznych i jeszcze im doradzał, przekazywał. To go napędzało.
Janusz Kędzierski urodził się w 1933 roku. W wieku piętnastu lat zaczął uprawiać hokej na lodzie w Kolejarzu Toruń i był z tą dyscyplina związany przez kolejnych sześćdziesiąt lat jako zawodnik, sędzia i trener. Po zakończeniu kariery zawodniczej w połowie lat 60-tych został sędzią. Ten epizod w jego życiu trwał do połowy lat 70-tych. Wówczas zaczął pracować z młodzieżą. W ostatnich kilku latach prowadził najmłodsze grupy, a także żeńską sekcję młodzieżowego klubu - Jaskółki. Zmarł na początku lutego bieżącego roku.