Jak powiedział podczas uroczystego otwarcia festiwalu Andrzej Żurowski, pełnomocnik wojewody pomorskiego ds. promocji i kultury, tego typu imprezy najlepiej udają się w niewielkich miasteczkach jak Grenoble czy Awinion. - Dumni jesteśmy także z Chojnic, że jest u was taki festiwal - podkreślił znany krytyk teatralny.
Głowa przy głowie
Co roku odżywają dyskusje o kształcie imprezy i o tym, czy jeszcze jest ona potrzebna. Ci, którzy twierdzą, że formuła już się wypaliła i najlepiej wysłać teatry na zasłużony odpoczynek, powinni przyjść do fosy miejskiej i na pl. Jagielloński, by zobaczyć, jak wielu widzów przychodzi na spektakle i z jakim przejęciem je oglądają.
Magia i czary
W tym roku nie zabrakło niespodzianek i mocnych przeżyć. Publiczność świetnie bawiła się na zupełnie innym niż dotąd pokazywane przedstawienia teatru "Biały Klaun" z Krakowa. Tym razem ukraińsko-polska grupa, w tym dziewczęta z chojnickiego Teatru Niepokornego, wystawiła prościutki spektakl o tym, co może wyniknąć z bawienia się magią. Józef Markocki i jego Współczesny Teatr Pantomimy budowali wieżę Babel, pokazując, jak łatwo zniszczyć coś, co powstawało z wielkim trudem. Przejrzysta aluzja do tragedii 11 września w Ameryce spotkała się z żywą reakcją widowni. Chojnicki "Niepokorny" tym razem przybliżył wschodnie klimaty, sięgając do kosmologii chińskiej i wabiąc muzyką Kitaro. Ukraiński teatr "Voskresinnia" odurzył swoją "Fiestą", gorącym, granym z temperamentem spektaklem z udziałem maszkar, smoków, marionet, fajerwerków i ognia. Do myślenia zmuszał niemiecki teatr z Bielefeld Labor im Tor. 6, w kostiumowej oprawie odnoszący się do współczesności. Podobało się przedstawienie zespołu Care-Elf z Poznania i tradycyjne fajerwerki na koniec.
Wisiał na włosku
- Festiwal wisiał w tym roku na włosku - powiedziała nam dyrektorka Chojnickiego Domu Kultury Halina Gawrońska. - Cieszę się, że udało się nam utrzymać tę imprezę w kalendarzu kulturalnym. Nie byłoby to możliwe bez pomocy Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, Fundacji im. Stefana Batorego i ministerstwa kultury. Oraz oczywiście naszego Urzędu Miejskiego.
Propozycje festiwalowe każdego roku są uzależnione od zebranej kasy, bo koszty przedsięwzięcia są niemałe. Żebranie o pieniądze to chyba najbardziej przykra rzecz dla organizatorów, ale nie za bardzo mają wyjście, bo budżet miejski nie jest w stanie sfinansować imprezy.
O pietruszkę
Jak podkreśla Gawrońska, chojnicki festiwal był pierwszą tak dużą prezentacją teatrów ulicznych na Pomorzu. Dziś nie jest on już ewenementem, ale nadal cieszy się powodzeniem wśród chojniczan i turystów.
Szkoda, że w tym roku tylko w nazwie ostały się Maski Pierrota, tradycyjne nagrody festiwalu. Dla występujących zespołów były one miłą pamiątką i przypominały im o sukcesie odniesionym w Chojnicach.
Może zdarzy się tak, że i ta tradycja wróci do łask. Może doczekamy się też, że pieniądze na festiwal przestaną być problemem.
