Coś więcej...
Coś więcej...
Znak Zodiaku - Koziorożec
Smak - prawdziwa czekolada
Kolor - ciepły
Zapach - kobiety
Kwiat - margerytka i róża ogrodowa
Alkohol - wino bułgarskie ze św. Jerzym na etykiecie, gorzałka, dobry koniak
Auto - nie mam, ale mam prawo jazdy na pojazdy gąsienicowe.
- Urodził się pan z aparatem?
- A skąd! Chociaż może artystą być miałem, bo do Liceum Sztuk Plastycznych rodzina mnie posłała. Ale ja się szybko tą wizją znudziłem. Lekcje tam trwały od rana do godziny 13, potem były dwie godziny przerwy, a potem znów od 15 do 18. Mieszkałem na Jachcicach, bo moja rodzina z rzemiosła była. Za daleko mi było wracać do domu, no i za leniwy byłem. Po dwóch tygodniach zrejterowałem. Po latach - żałowałem, że odszedłem. Miałem 26 lat, gdy pierwszy raz zobaczyłem nagą kobietę. A ci moi koledzy dawno już to mieli za sobą. Zazdrościłem chyba im tego?
- Gdy jest mowa o fotografii, to nie sposób nie wspomnieć nazwiska Riegiel. Pamięta pan jak to się zaczęło?
- W latach 40. Kupiłem sobie pierwszy aparat 4 na 6, tak to się fachowo nazywa. Na film 6 na 9. I robiłem zdjęcia koleżankom, kolegom, na wycieczkach, na spacerze w mieście. Pamiętam, że w jednym głębokim talerzu do zupy miałem wywoływacz, a w drugim - utrwalacz. No, i że czasem miałem za jasne światło w tej mojej ciemni. I się złościłem, jak mi te zdjęcia nie wychodziły. Potem były pierwsze konkursy. Na przykład - "Bydgoszcz w obiektywie" A ja już wtedy pracowałem w Zakładach Graficznych, tych przy ul. Jagiellońskiej. I taki zakładowy reporter byłem. Jak przyjechała jakaś delegacja, to zdjęcia robiłem, jak był Dzień Drukarza, to takie najbardziej "obfite" święto, to też je dokumentowałem. No to kiedyś szef mówi: Jerzyk, do tego konkursu też trzeba zdjęcie zrobić. A potem był konkurs: "Drukarz przy pracy". I po nim na jedno z moich zdjęć zwróciła uwagę Nina Gardzielewska, znany fotografik z Torunia, jednocześnie juror w tym konkursie. - Tylko na drugi raz niech pan zrobi na połysku, będzie jeszcze lepiej, powiedziała. A potem w kolejnym konkursie zrobiłem konia na emeryturze na placu Piastowskim, na targowisku i jeszcze jeden zad konia, który wyglądał w końcu jak maczuga herkulesa w Pieskowej Skale. I potem ta sama Nina powiedziała: panie Jerzy, ja bym pana widziała w naszym związku. Trochę to trwało, ale w końcu w 1967 roku, po tym jak bardzo przychylni mi byli Olgierd Gałdyński i Ildefons Bańkowski, zostałem członkiem Polskiego Związku Artystów Fotografików.
- Fotografia, jak cały świat, popędziła do przodu, a pan jakby został w takim świecie fotografii czarów. Dlaczego?
- Pamiętam czasy tzw. fotografii mokrej. To było prawdziwe mistrzostwo świata, gdy w ciągu godziny udało się wywołać jedną kliszę. Niezdrowe to było, bo dużo chemii to wszystko potrzebowało, ale człowiek czuł, że coś tworzy. Ja zawsze musiałem dokładnie obejrzeć każdy negatyw i zobaczyć, co się z nim dzieje. Może dlatego do dziś nie zainteresowałem się żadnym aparatem cyfrowym. Może nadal chciałem trochę tkwić w tych czarach? I może stąd ta izohelia - fotografia czarno-biała, polegająca na wykonywaniu pozytywów, których obraz składa się z kilku powierzchni.
A każda z nich różni się stopniem szarości. Efekt uzyskuje się przez wielokrotne kopiowanie oryginalnego negatywu na bardzo kontrastowej błonie, stosując za każdym razem inny czas naświetlania.
- Z kupnem filmów nie ma pan kłopotów?
- Nadal kupuję je w bydgoskim "Fotonie", który sam już nie produkuje, ale pośredniczy w sprzedaży filmów czeskich. A oni mają i małe obrazki, i szerokie, setki, dwusetki, wszystko do fotografii czarno-białej. To znaczy, że jeszcze jest zapotrzebowanie na taką fotografię.
- Swoje aparaty pan kolekcjonuje?
- Mam wszystkie. I ten pierwszy z lat 40., i "Starta", i czeską "Veltę Flex", i Pentacon Six, na którym skończyłem. Jest też "Kijew", z którym pracowałem krótko, tylko wtedy, gdy była moda na slajdy.
- Tyle czernu w pana pracach - lubi pan pracować nocą?
- Nie lubię. Chodzę spać wcześnie, bywa, że w łóżku jestem już o dziesiątej wieczorem. Za to wstaję o 6 rano. Wychodzę po gazetę i po zakupy do sklepu. I chętnie idę nawet do tego bardziej odległego. Raz, żeby się przejść, a dwa - w tym pierwszym, jakieś takie kwaśne ekspedientki są.
- A teraz Jerzy Riegiel zatrzymany w szczególnym kadrze - bardzo lubię...
- Rozmowy z kobietami.
- Choćby nie wiem co, zawsze znajdę czas na...
- ... no właśnie na taką rozmowę. Bo myślę, że prawdziwy artysta bez kobiety nie stworzy nic. Potrzebuje jej wsparcia.
- Nie cierpię...
- ... chamstwa i złodziejstwa. I chamstwa polityków wobec wyborców, takiej arogancji władzy - też.
- Zarobione pieniądze najchętniej wydaję na...
- ... bibeloty takie różne lubię. O, na przykład stare, antyczne biurko. Nie żaden tam biedermeier, bo to za ciężkie. Ale może też być sekretarzyk. No i obrazy też kupuję. Mam na przykład kilka sztuk znanych bydgoskich twórców - Szkaradka, Danielewicza, Szczęsnego.
- Ręki nie podałbym nigdy...
- ... na pewno komuś, kto źle się zachowuje. Na przykład bije i maltretuje żonę czy dziecko. Takiemu tyranowi domowemu. Myślę, że w takiej sytuacji znacznie lepiej jest, gdy drogi takich ludzi szybko się rozchodzą. I powiem wam, że nie potępiam ich, gdy podejmują taką decyzję. Tyle, że uważam, iż prawdziwy mężczyzna zostawia wszystko. Nieżyjący już Leon Niemczyk mógł tu być takim wzorem.
- A gdy ona chce żyć z innym, to też ma jej wszystko zostawić?
- A co! Ja tam nie żałuję kobietom. Jak się ludzie w związku nie mogą dogadać to znaczy, że on się nie nadaje na partnera. Kobieta raczej rzadko jest hultajem. To już naprawdę musi być wyjątek.
- Czego się pan boi?
- Duchów na pewno nie. Choroby? Może trochę, chociaż specjalnie nie choruję. O, bardziej to chyba się boję tego, że mi się już nie uda z tego Fordonu wyprowadzić. Wyobcowaliśmy się z landszaftu - wiecie: las, strumyk, jeleń na rykowisku. A my tylko ten beton i kwiatki na parapecie. Poza tym ja bez samochodu, a Fordon jest trochę daleko do centrum. A to właśnie w centrum najwięcej się dzieje.
- Dokąd chciałby pan pojechać?
- Nie interesują mnie żadne Egipty, żadna Turcja, z którą ponad 600 lat walczyliśmy. O, ale do krajów nordyckich, to bym pojechał. Może do Petersburga też bym pojechał? I plac Czerwony w Moskwie mógłbym zobaczyć. Ale zbyt dużo to ja w ogóle nie jeżdżę. Lubię za to oglądać TV Polonia, tam trochę świata można zobaczyć.
- A ma pan jakieś takie swoje miejsce, do którego zawsze chętnie pan wraca?
- Wracam, ale, niestety, tylko myślami. Pierwszy raz za granicę wyjechałem do Bułgarii. Miałem wystawę w Sofii. Wtedy też pierwszy raz w życiu leciałem samolotem. I pamiętam, jaki byłem zauroczony widokiem na wyspie Neseber. Ta stara zabudowa była niezwykle urokliwa. Nie widziałem tego miejsca teraz, ale podobno to wszystko jest zawalone reklamami. Szkoda. Pamiętam też, że Wiedeń bardzo mi się podobał. A w Polsce - Kórnik. Piękny zamek.
- Które cechy u kobiety ceni pan najbardziej?
- Artysta to chyba zawsze patrzy na kobietę trochę inaczej niż przeciętny facet? Ja na przykład lubię jak kobieta jest zgrabna i jak ma taki lekki chód baletnicy. Wyraźnie stawia stopy od siebie. Moja mama tak właśnie chodziła. Lubię też, gdy kobieta... stuka obcasami. Często słyszę to wcześnie rano. Gdy słyszę ten stukot obcasów kobiecych, od razu jestem w stanie wyobrazić sobie jej wszystkie kształty.
- A gdyby tylko oczy miały wybierać?
- To najpierw widzę jej oczy, potem... te drugie oczy, a potem...jak jest dopasowana spódniczka. Kobieta w spódnicy potrafi być bardzo seksowna. Ale żeby ją dobrze uszyć, to naprawdę musi być dobra krawcowa. Podobnie zresztą, jak krawiec, który ma dobrze uszyć spodnie.