Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z Turu do Marianki, droga w niepewne - wspomnienia z wysiedlenia

Jolanta Zielazna; [email protected]
Tablica na byłym Domu Polskim w Szubinie upamiętnia wysiedlonych  mieszkańców powiatu.
Tablica na byłym Domu Polskim w Szubinie upamiętnia wysiedlonych mieszkańców powiatu. Jolanta Zielazna
Jeszcze przed wkroczeniem Niemców we wrześniu 1939 r. Polacy decydowali się na ucieczkę z domu. Często wracali do zajętego już gospodarstwa. Później było aresztowanie, strach o życie, niepewność o bliskich. Wielu zginęło w pierwszych tygodniach wojny.

Z Turu do Siedlimowa i z powrotem

Tablica na byłym Domu Polskim w Szubinie upamiętnia wysiedlonych  mieszkańców powiatu.
Tablica na byłym Domu Polskim w Szubinie upamiętnia wysiedlonych mieszkańców powiatu. Jolanta Zielazna

Tablica na byłym Domu Polskim w Szubinie upamiętnia wysiedlonych mieszkańców powiatu.
(fot. Jolanta Zielazna)

Takie losy były udziałem setek rodzin nie tylko z powiatu szubińskiego w pierwszych dniach tygodniach, a później miesiącach wojny w 1939 r. To samo przeżywali mieszkańcy Pomorza i Wielkopolski.

Szubińskie losy opisał Jan Jankowski, nauczyciel z Rynarzewa. Przeżył wysiedlenie w okolice Mińska Mazowieckiego i podczas niego zebrał relacje innych wysiedlonych. Te tragiczne miesiące powiatu szubińskiego zawarł w książce "Swastyka nad Szubinem". To dokument spisywany "na żywo", tym bardziej cenny.

W "Albumie bydgoskim" opisaliśmy wcześniej krótko losy rodziny Leona i Jadwigi Śliwińskich z Turu. Opowiadał o nich syn Leona - Zbigniew. Gdy wybuchła wojna miał 17 lat. Okazuje się, że młodszy brat Zbigniewa, Antoni, skrupulatnie opisał wydarzenia z początku wojny w rodzinnej kronice, której fragmenty udostępnił nam do wykorzystania.

Śliwińscy wyjechali z Turu już 1 września wieczorem. Z rodzicami było trzech młodszych synów (Zbigniew, Antoni i Aleksander). Najstarszy Romuald był zmobilizowany, jego siostra Fela uciekła z krewnymi, u których w Bydgoszczy pracowała, aż do Brześcia nad Bugiem, skąd wycofali się przed wkraczającymi wojskami radzieckimi i wrócili do Bydgoszczy.

Rodzina, omijając Rynarzewo, przez Barcin, Łabiszyn, Mogilno i Strzelno, po kilku dniach dotarła do Siedlimowa. Tutaj postanowili przeczekać.

Zbyszek z rówieśnikami na rowerach pojechał dalej. Dotarli pod Łowicz, nad Bzurę i szczęśliwie wrócili.

W połowie września Leon uznał, że wracają do domu. Po drodze, w jakimś stawku utopili broń, którą zabrali z gospodarstwa, przeżyli kilka rewizji. Trwało kilka dni, nim dojechali na miejsce. Na bramie swojego gospodarstwa zobaczyli czerwoną kartkę, a na niej napis BESCHLAGEN (skonfiskowane, zajęte). Zignorowali to i weszli do swojego domu. Nowy sołtys (Gadoff - zasiedziały Niemiec z pobliskiej miejscowości Cegielnia) jakoś to uznał.

Śliwińscy mieszkali tam jeszcze kilka tygodni. Odwiedziła ich córka Fela, wiedzieli więc, że wróciła do Bydgoszczy i żyje. Którejś nocy pojawił się też Romuald - uciekł z niewoli niemieckiej. Oboje przyjechali tylko, by pokazać, że żyją i zaraz z Turu wyjechali; Fela do Bydgoszczy a Romuald przez Toruń do Kikoła.

W 10 minut wynocha!

Dawny Dom Polski w Szubinie, teraz Muzeem Ziemi Szubińskiej im. Zenona Erdmanna
Dawny Dom Polski w Szubinie, teraz Muzeem Ziemi Szubińskiej im. Zenona Erdmanna Jolanta Zielazna

Dawny Dom Polski w Szubinie, teraz Muzeem Ziemi Szubińskiej im. Zenona Erdmanna
(fot. Jolanta Zielazna)

7 listopada Leon Śliwiński został aresztowany przez gestapo. O tym, że jest osadzony w obozie pracy w Szubinie rodzina dowiedziała się kilka dni później. Niemcy zabrali też m.in. Józefa Rumińskiego, kierownika szkoły w Turze.

Obóz mieścił się już w Wojewódzkim Domu Wychowawczym przy ul. Kcyńskiej. Jedni nazywają go obozem pracy, inni obozem eksterminacyjnym lub obozem internowania. Gestapo umieszczało tam m.in. Polaków, których podejrzewano a antyniemieckie działania (a do tego wystarczyło czasami tylko pomówienie byłego sąsiada-Niemca, który w ten sposób załatwiał zadawnione porachunki), powstańców wielkopolskich, nauczycieli. A Leon Śliwiński był powstańcem wielkopolskim.

Tragiczne pierwsze miesiące szubińskiego obozu pracy opisuje Jan Jankowski, osiedlony w nim nauczyciel z Rynarzewa, autor wspomnianej książki "Swastyka nad Szubinem".
Wielu tego obozu nie przeżyło. Po kilku dniach do Turu dotarła wiadomość, że w Szubinie Niemcy rozstrzelali 10 zakładników. W tym Rumińskiego i podobno także Śliwińskiego.
To drugie, szczęśliwie dla rodziny, okazało się nieprawdą. Ale dowiedzieli się o tym dopiero później.

Pod koniec listopada późnym wieczorem, do domu w Turze wtargnęło gestapo, odczytało rozkaz o wysiedleniu. To jest właśnie ten moment, który Zbigniew Śliwiński (jak i pozostali członkowie rodziny) zapamiętał: - In zehn Minuten raus!
Chwila miotania się, co zabrać z wcześniej przygotowanych rzeczy, podstawione wozy zabrały ich do obozu w Szubinie.

Wysiedleńców początkowo Niemcy umieszczali w Domu Polskim. Tam po kilka dni czekali, aż zbierze się odpowiednia duża grupa i zostanie podstawiony pociąg. Szubiński Dom Polski był punktem zbiorczym takim samym, jak w Bydgoszczy szkoła podstawowa przy pl. Kościeleckich.

Ale Dom Polski szybko się zapełnił, a obóz pracy pustoszał. Część więźniów została rozstrzelana, część już wywieziona z rodzinami do GG (dołączano ich do rodzin na peronie). Dlatego wysiedleńców zaczęto lokować także w zakładzie wychowawczym. Tam trafili Śliwińscy.

I tam właśnie dowiedzieli się, że pojadą do Generalnego Gubernatorstwa, a co najważniejsze - ojciec dołączy do nich na dworcu. Czyli żyje!
Ale na dworcu z Leonem się nie spotkali.

Wysiedleni po raz drugi

Oddajmy teraz głos Janowi Jankowskiemu. On będąc w obozie pracy, też czekał na połączenie z rodziną.

6 grudnia w obozie wszyscy spakowani byli gotowi do drogi. Żandarmi wywoływali po trzech więźniów i zabierali na dworzec. Jankowski długo nie mógł doczekać się swojego nazwiska, choć już ostatnia trójka szykowała się do drogi. W końcu podszedł do żandarma i spytał o siebie. Żandarm "przegląda listę i odnajduje mnie w spisie przeznaczonych na wyjazd. Wymienia jeszcze nazwisko Śliwińskiego z Turu. Wsiadamy prędko do samochodu, dla Śliwińskiego zabrakło miejsca. Przybywamy w zawrotnym tempie na dworzec, podczas gdy Śliwiński musiał nas gonić pieszo. Długi, zapełniony pociąg stoi pod parą."

Dalej było zapewne tak: Jankowskiego wołała żona już ulokowana w wagonie. Śliwiński, który biegł około 3 km, też wskoczył do wagonu. Może bał się, że zostanie na peronie i pociąg z rodziną odjedzie bez niego?

Ale żona i synowie czekali na peronie, bo Niemcy cały czas najpierw kompletowali rodziny i później razem ładowali do pociągu.
Mężczyzn wskakujących do pociągu tuż przed odjazdem widział Zbigniew. Ale nie wiedział, kim byli. Nie wiedzieli, że Leon zdążył wskoczyć do pociągu.
Transport ruszył, Jadwiga Śliwińska z synami została na peronie. Zaskoczony gestapowiec kierujący akcją zgodził się, by wrócili do Turu.

Dom był już zamknięty i zaplombowany, a Gadoff tym razem nie zgodził się, by do niego weszli, ale po kilku dniach wpuścił ich do sutereny. Wtedy to Zbyszek zdołał podebrać nieco zapasów.

Przemieszkali tak jakiś czas, po czym znowu wywieziono ich do Szubina, do tego samego obozu. Tam spędzili święta Bożego Narodzenia. Jadwiga ciągle dopytywała Niemców o męża, dlaczego nie spotkali się na peronie?

Przypadkiem, od Feli, dowiedzieli się, że Leon w ostatniej chwili został załadowany do pociągu i wywieziony do Mińska Mazowieckiego. Jadwiga Śliwińska powiadomiła o tym Niemców, więc ci zdecydowali, że i rodzina tam pojedzie.

Ponieważ zorganizowane transporty w okolice Mińska już nie były planowane, rodzina dostała indywidualny bilet. 5 stycznia 1940 r. przez Kcynię i Nakło pojechali do Warszawy. Następnego dnia dotarli do Mińska i zaczęli szukać ojca. Gdy się wreszcie spotkali - radość była ogromna. Po kilku dniach władze przydzieliły im niedokończony jednoizbowy domek letniskowy (a mróz był 30 stopni!) w Mariance, 3 km do Mińska Mazowieckiego.

Leon, przypomnijmy, nie przeżył wojny. Zmarł w 1944 roku. Zbigniew bardzo szybko, bo już wiosną 1940 r. został z łapanki wywieziony do bauera do Prus Wschodnich. Stamtąd Romuald ściągnął go do Kikoła (1942 r.), a wcześniej - siostrę Felę. We troje przetrwali tam do końca wojny i tuż za frontem wrócili do Bydgoszczy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska