Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zaszyty

Bogumił Drogorób
- Co to jest dno? - zastanawia się.żdy, komu przytrafi się życie na gazie, gdzie małe problemy urastają do niebotycznych, inaczej dno postrzega. On chciał je osiągnąć na Bałtyku. Ale zasnął.

     W takim mieście, jak Jabłonowo Pomorskie, w zasadzie każdy zna każdego. Stefana Grabowskiego znał każdy. Wybierano go do samorządu, stawiano nań jako reprezentanta lokalnego środowiska. Głosowali na niego nie tylko ci spod budki z piwem. Był na samej górze, sprawując funkcje przewodniczącego Rady Miasta i Gminy. Do tego praca na odpowiedzialnym stanowisku w jednym z banków.
     - Tak, nie jestem anonimowym człowiekiem, a moja historia nie jest żadną fikcją literacką, tylko życiem, którego żadna fikcja literacka nie dogoni.
     Siedzimy w skromnym pokoju starego domu kultury. Sączymy kawę rozpuszczalną, zaciągamy się papierosem. Za oknem niby zima. Niezbyt dotkliwy mróz, ledwo widoczny śnieg. Tutaj wiedzie dziś swoje nowe życie.
     Zwykle piwo
     
Nie pił, nie palił, był czynnym sportowcem. Regionalnym rekordzistą w biegu na czterysta metrów. Miał wtedy 20 lat.
     - Nie potrafię powiedzieć, kiedy zasmakował mi alkohol. Wypiłem piwo, początkowo towarzysko, okazjonalnie, na dyskotece. Jakoś szybko okazało się, że alkohol był dobry na wszystko. Urodziny dziecka, urodziny każdego z członków rodziny, chrzest dzieci, komunia święta, śluby. Impreza bez alkoholu nie była imprezą. Dla mnie najważniejszym napojem było piwo. Potrafiłem się nim nawet upić.
     Nadszedł taki dzień w jego życiu, że poranek zaczął od piwa. W przerwie śniadaniowej piwo, zamiast herbaty. Piwo w pracy, po pracy, przed pójściem do domu, przed domem. - Stefan to jest gość, tak o sobie myślałem i mówiłem. Z każdym usiądzie, wypije, każdego doceni. Takie powiedzenie, takie myślenie. Z perspektywy czasu widzę, jakież było to głupie, frajerskie zachowanie...
     Robiąc dziś bilans picia doszedł do wniosku, że alkohol towarzyszył mu w życiu ponad dwadzieścia lat. Mógłby przeliczyć na litry, ile wychodziło na dzień, na godzinę. Tylko po co?
     Dno
     
- Właściwie to piłem i śmierdziałem przez szesnaście godzin dziennie. Żadnej filozofii picia. Krótkie, pijackie myślenie. Dziś uważam, że taka osoba jak ja, Stefan Grabowski, i wielu innych, musi osiągnąć dno. Tylko: jakie to jest dno? Dla jednego zejściem na dno może być zabicie człowieka, jadąc po pijanemu samochodem. Dla drugiego to będzie znęcanie się nad żoną, dziećmi, rodziną. Znowu ktoś sięgnie dna pokrętnie załatwiając sprawy, zapominając o zwykłej uczciwości, przyzwoitości. Komuś znów wyparuje sumienie...
     Doszedł do takiego stanu, że nie rozumiał prostych rzeczy. Duże problemy upraszczał, małe wyolbrzymiał. Wskazówka na skali myślenia biegała po krańcach. - Pijackie myślenie, pijacka logika, tak to dziś określam - tu przypomina pewne nasze spotkanie sprzed lat, gdy przyjechałem do Jabłonowa Pomorskiego na wręczanie policji kluczyków do nowego samochodu. Fotka, jakaś rozmowa, szybki powrót do redakcji. - Powiedziałem wtedy bardzo ważną rzecz, że policja powinna jeździć najlepszymi samochodami, jakie tylko możliwe są do kupienia. I co z tego, że mówiłem to jako przewodniczący samorządu, skoro śmierdziałem piwem...
     Ucieczka
     
Nastąpiło zdarzenie, które wobec dzisiejszych problemów, inwestycyjnych, budowy hali sportowej czy stadionu, szkoły czy ośrodka zdrowia, jest niewiele znaczącym. Ponieważ miał stosowne uprawnienia w budownictwie - jest w końcu technikiem budowlanym - złapał fuchę. Drobna rzecz, przybudówka. Trzy na cztery metry. - Zawiodłem ludzi. Podrobiłem dokumenty, naiwnych ludzi oszukałem, wykorzystując swoją funkcję przewodniczącego Rady Gminy i Miasta, sfałszowałem na końcu dziennik budowy, podrobiłem podpisy, a skasowałem za projekt raptem dwieście złotych...
     Jest lato, 2002 rok, lipiec. Zamknął bank, zostawił klucze, wziął trochę pieniędzy. Nie to, żeby ukradł. Miał swoje, na koncie. Wyszedł na drogę. Gdyby zatrzymał się samochód jadący w stronę Brodnicy, pojechałby w tamtym kierunku. Zatrzymał się taki na Grudziądz. W torbie kilka piw. Na drogę. Na wszelki wypadek.
     W Grudziądzu idzie przez most. Myśli biegną w dół. Spogląda na Wisłę. Może tu rozwiązać swoje sprawy? Spostrzega krzyż. Miejsce, gdzie zginął Bronisław Malinowski, lekkoatleta, sławny sportowiec. Wiatr powiał i przegnał myśl pierwszą, o samobójstwie.
     Zajechał do Nowego nad Wisłą. Tam uzupełnił zapas piwa i ruszył dalej. Nie pamięta, czy to była Gdynia, czy może Gdańsk. Było morze, port, prom. Bilet do Karlskrony. Zestaw piwny, a jakże.
     - Przez chwilę myślałem, że to wszystko zakończę w Bałtyku. Zasnąłem w kabinie. Z rana obudziła mnie obsługa. Byłem w Szwecji. Głodny, brudny, śmierdzący. Do miasta z portu daleko. Kierowca autobusu dał mi pieniądze, szwedzkie korony. Na bilet.
     Piwo już wywietrzało na dobre. Zaczął doskwierać głód. Najpierw w sklepie ukradł dwie puszki piwa. Potem znalazł w barze jakieś resztki jedzenia. Uporczywe czekanie, gdy ktoś odejdzie, zostawi coś na talerzu. Instynkt zwierzęcy.
     - Wymieniłem w banku złotówki i wróciłem do tego sklepu skąd ukradłem piwo. Nie wiem, wstyd chyba mnie przygonił. Tłumaczę co i jak, próbuję oddać pieniądze. No to chcieli policję wołać, że jakiś wariat...
     W tym samym sklepie kupuje dwa następne piwa.
     Bliżej swoich
     
Nie widział, jak wygląda. Koszulę wyprał w toalecie, a raczej zamoczył. Wyschła na wietrze, na nim. Skarpetki wyrzucił, bo już sam nie mógł wytrzymać. Co dalej? Na prom i do Kopenhagi. Tylko jeszcze jeden drobiazg - piwo na drogę. Trasę przespał, powtarzając dokładnie scenariusz z podróży do Karlskrony.
     Wpłynął do Danii, gdzie wiedział, że też są korony, ale szwedzkie trzeba wymienić na duńskie. Po to, żeby kupić piwo. Żeby papierosa zakąsić piwem, no i w ogóle, spoglądając na świat wziąć łyk piwa.
     Letni krajobraz Skandynawii. Tam gdzie mieszka rodzina. Bywał u nich, w innych okolicznościach. Dociera jakoś do miasta, które widział już kilka razy, rozpoznaje ulice. Staje w drzwiach.
     - A ty skąd?
     Zobaczyli zjawę. Wrak człowieka.
     Dalsza opowieść o Stefanie Grabowskim jest historią rodzinnej troski o męża, ojca, teścia, człowieka chorego, któremu trzeba pomóc za wszelką cenę. Nie jest jak w bajce, że potem żyli długo i szczęśliwie. Jest długi czas terapii w jednym z zakładów nad Wisłą. Jest powrót, pewna obcość, nie ma dawnych kolegów, towarzystwa, nie ma pracy.
     Czekają na niego w sądzie. Ma sprawę karną, z powodu tej głupiej przybudówki, która wysypała mu się z projektu. Nie ma adwokata, nie chce się bronić. Występuje o karę sześciu miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Sąd taką mu wymierza. W styczniu tego roku te dwa lata minęły.
     Oprócz najbliższej rodziny pierwsi rękę wyciągają harcerze. Jedzie z nimi na obóz zimowy. Pięćdziesięciosześcioletni chłop, a cieszy się jak dzieciak. "Na tropach yeti", tak się ta impreza nazywała. Przypomina sobie czasy, gdy biegał. Rzuca się w wir sportowej działalności. Jest już kimś w LZS-ach, w lokalnych stowarzyszeniach. Wreszcie burmistrz Jabłonowa Pomorskiego Tadeusz Fuks decyduje: będziesz pracował w domu kultury, przy organizacji imprez, przy wszystkim, wakacjach letnich, zimowych, w sporcie małym i wielkim.
     - Burmistrz zaryzykował. Dzięki niemu żyję. Przede wszystkim dzięki najbliższym. Dla mnie to dziś inny, nowy świat. Dlaczego o tym mówię wprost, bardzo osobiście, szczerze, bez osłony? Muszę stawić czoła. Nie mogę żyć zaszyty.

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska