Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbiórka pieniędzy na dom dla rodziny zastępczej z Ciechocinka. Potrzebna pomoc!

Roman Laudański
Roman Laudański
- Niczego nie żałujemy. Jest tak, że możesz ileś razy słyszeć coś złego, bo czasem zaczynasz wątpić, ale przychodzi dziecko, które spontanicznie za coś dziękuje, cieszy się z czegoś; dziecko, któremu z nami jest po prostu fajnie, dobrze i od razu masz naładowane baterie. Jedno ciepłe słowo od dzieciaków ładuje nasze baterie do stu procent.
- Niczego nie żałujemy. Jest tak, że możesz ileś razy słyszeć coś złego, bo czasem zaczynasz wątpić, ale przychodzi dziecko, które spontanicznie za coś dziękuje, cieszy się z czegoś; dziecko, któremu z nami jest po prostu fajnie, dobrze i od razu masz naładowane baterie. Jedno ciepłe słowo od dzieciaków ładuje nasze baterie do stu procent. Fot. nadesłane
Pandemia pokrzyżowała plany rodziny zastępczej z Ciechocinka. Po pięciu latach wynajmowania domu mieli go wykupić. Nie przewidzieli skutków Covid-19.

Dla dzieci trafiających do rodzinnych domów dziecka ważna jest przynależność. - Nie wolno ich etykietować: “jesteś z rodziny zastępczej”, “jesteśmy z rodzinnego domu dziecka” - mówi Paweł Słupski z Ciechocinka. - W domu jesteśmy “ciocia” i “wujek”. Na zakupach, w miejscach publicznych zwroty są bezosobowe lub pojawia się: “mama” i “tata”, żeby tylko nikt się nie zorientował, że sytuacja dzieci jest inna. Nauczyciele w szkole też są na to wyczuleni. Staramy się traktować wszystkie dzieci jak swoje - opowiada Paweł. - Kiedy piszę do nauczycieli np.: “proszę o usprawiedliwienie/ zwolnienie mojego syna, mojej córki”, to dzieciaki są bardzo dumne z tego, że nazywane są “synem” czy “córką”. Aż rosną. Podobnie z wakacjami. Nie chcemy nikomu się tłumaczyć. Po prostu jesteśmy dużą rodziną, a nie “rodziną zastępczą”, bo to stygmatyzuje dzieci.

Wolontariat

- Mogłem mieć osiemnaście lat, kiedy został wolontariuszem w domu dziecka w Toruniu – opowiada Paweł. - Zawsze komuś pomagałem, taki po prostu byłem. Zacząłem w hospicjum dla dzieci, ale tam było za ciężko. Nie radziłem sobie z odchodzeniem, umieraniem dzieci. Porozmawiałem na ten temat z psychologiem, który poradził, że jeżeli lubię pomagać dzieciom, to powinienem poszukać możliwości wolontariatu w świetlicy środowiskowej lub w domu dziecka. W czymś lżejszym niż hospicjum. Wybrałem wolontariat dom dziecka nr 2 w Toruniu.

Na czym polega wolontariat w domu dziecka? To pomoc w odrabianiu lekcji, wspólne spędzanie wolnego czasu, np. wyjścia do kina czy na basen. Czasem wspólne wycieczki. - Pomagałem zbierać pieniądze na ten cel, czasem wykładałem je ze swoich – wspomina Paweł. - Przychodziłem do domu dziecka trzy razy w tygodniu na trzy – cztery godziny. W myśl obowiązujących przepisów jako wolontariusz powinienem przychodzić do jednego dziecka, ale to mi się nie udało. Łatwo nawiązywałem kontakt z innymi dziećmi, kontaktowałem się z pięcioma – siedmioma wychowankami.

- Rodzice byli dumni z tego co robiłem – dodaje Paweł. - Kiedy byłem wolontariuszem moja siostra miała około 9-10 lat. Razem z nami wychodziła do kina czy na basen. Nie było problemu, kiedy z gromadką z domu dziecka wpadałem do domu na herbatkę, żeby poczekać na seans kinowy. A jeśli chodzi o postrzeganie mnie w szkole, to w klasie zawsze odstawałem. Bardziej interesowała mnie pomoc innym niż wspólna zabawa, impreza czy wyjścia ze znajomymi. Także później, kiedy miałem 23 – 24 lata, po pracy wsiadałem na rower i jechałem do dzieciaków z domu dziecka. Ładowałem baterie. Dzieciaki były moim motorem napędowym. Dlatego wolałem taką pomoc od bezcelowego szwendania się po mieście ze znajomymi. Niektórym to przeszkadzało, nazywali mój wolontariat “dziwacznym”, ale nigdy nie utożsamiałem się z ta opinią – mówi Paweł. - Zawsze starałem się robić coś dobrego.

Rowerem do Włoch

W 2010 roku jeden z toruńskich wychowanków razem z siostrą wyjechał na adopcję zagraniczną do Włoch. - W tej adopcji coś było nie tak, interweniowałem w toruńskim sądzie rodzinnym, w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej, nagłaśniałem sprawę, by ją wycofać – wspomina Paweł. - Wtedy przy zagranicznych adopcjach procedury polegały na tym, że zagraniczni rodzice przyjeżdżali do Polski, spędzali miesiąc z dzieckiem lub z rodzeństwem przeznaczonym do adopcji. Pracownicy w tym czasie nie powinni kontaktować się z dziećmi, ale ja nie podpisałem takiego dokumentu. Tylko sam chłopak do mnie dzwonił, opowiadał, że coś jest nie tak, że rodzice się kłócą, są zgrzyty, a tak naprawdę oni go nie chcą. Później okazało się, że rodzice adopcyjni byli bardziej zainteresowani siostrą chłopaka, niekoniecznie nim.
W 2013 Paweł wsiadł na rower i pojechał do Włoch, by na własne oczy przekonać się, jak wygląda życie rodzeństwa.
Po nagłośnieniu sprawy adoptowanego rodzeństwa i jego wyprawy rowerowej do Włoch, sprawy na tyle się skomplikowały, że nie był już życzliwie przyjmowany jako wolontariusz.

Rodzina zastępcza

- Wtedy zacząłem pomagać nieprzystosowanemu społecznie chłopakowi zarażonemu wirusem HIV – opowiada Paweł. - Później poznałem Anię, moją partnerkę. Od słowa do słowa, poprzez maile, rozwinęła się znajomość, zostaliśmy rodziną. Nie ukrywam, że cały czas brakowało mi wolontariatu, pomagania dzieciakom. Ania miała już dwoje dzieci, później urodziła się nasza biologiczna córka, a w 2018, kiedy byliśmy już rodziną zastępczą, przyszło do nas rodzeństwo, które na szczęście mogło wrócić do rodziny biologicznej. Następny był chłopiec, który także szczęśliwie wrócił do swojej babci.

Podpisali umowę na prowadzenie rodzinnego domu dziecka, zostali zawodową rodziną zastępczą. Paweł opowiada, że kiedy byli niezawodową rodziną zastępczą, i w domu była szósta dzieci (w tym troje ich), to on pracował popołudniami, Ania do południa i praktycznie mijali się w ciągu dnia. A kiedy widzieli się w końcu wieczorem, to trzeba było zrobić kolację dla dzieci, dopilnować kąpieli, ułożyć do kąpieli. Późnym wieczorem, mieli chwilkę czasu dla siebie, ale trzeba była kłaść się spać, żeby zebrać siły na kolejny dzień. Wtedy Paweł zaproponował, żeby zajęli się opieką zawodowo i podpisali umowę na rodzinny dom dziecka.
Paweł przyznaje się, że nie doczytał w ustawie, że podejmując się zawodowej rodziny zastępczej musi zrezygnować z dotychczasowej pracy zarobkowej. Zamknął firmę. Otrzymywał tylko wynagrodzenie z tytułu prowadzenia rodziny zastępczej. Oprócz tego, co państwo daje na dzieci (1,1 tys. zł na każde dziecko. Te pieniądze mogą być wydane wyłącznie na potrzeby dzieci, dostawali również 1,5 tys. zł na utrzymanie lokalu.

- Czasami słyszę bajki, ile to dostajemy na dzieci, ale przy tej inflacji, to każdemu proponuję: zajmij się tym choć przez miesiąc, to zobaczysz, ile trzeba dołożyć ze swoich do tego, co daje państwo, a my sobie weźmiemy urlop – mówi Paweł. Dodaje, że teraz mają już czas dla siebie, są finansowo wypłacalni, płacą miesięcznie za wynajęty dom 3,3 tys. złotych.

Algorytm w banku

Historia z domem jest następująca: pięć lat temu podpisali umowę z firmą, która kupiła dom na wynajem. W umowie najmu jest warunek, że wykupią dom po pięciu latach. Ten czas właśnie mija. Wpłacili 75 tysięcy zadatku na dom, a umowa przedwstępna kupna domu ma datę 1 stycznia 2022 roku. - Podpisując umowę byliśmy przekonani, że mamy zdolność kredytową – mówi Paweł. - Oboje pracowaliśmy, rata kredytu miała być nawet trochę niższa niż zobowiązanie finansowe, które obecnie płacimy co miesiąc. Byli przekonani, że po pięciu latach będą w stanie wykupić wynajmowany dom. Paweł starał się zabezpieczyć z każdej strony. Nawet ubezpieczył się na okoliczność swojej śmierci w ciągu sześciu lat.
Nie przewidzieli tylko jednego: pandemii COVID-19.

- Covid zepsuł nasz algorytm w banku, staliśmy się wykluczeni, bez zdolności kredytowej, pomimo tego, że mamy pieniądze, ażeby kredyt spłacać – opowiada Paweł. - Pensja Ani została obniżona, a ja na umowie – zleceniu zostaję na poziomie trzech tysięcy brutto za prowadzenie zawodowej rodziny zastępczej. Taką mową – zleceniem nie jest w ogóle zainteresowany bank przy udzielaniu kredytu. Tym bardziej, że ona nie jest na czas nieokreślony, a na cztery lata. Pani analityk w banku powiedziała, że moja pensja z umowy zlecenia w przyszłym roku będzie poniżej najniższej krajowej. Liczymy na to, że Urząd Miasta Łodzi (tu mają podpisaną umowę) i ustawa związana z pieczą zastępczą być może się zmieni.

Rodzina zastępcza z Ciechocinka dostała podwyżkę czynszu. Teraz mają płacić nie 3,3 tys. zł, a 5 tysięcy złotych miesięcznie. Firma, od której wynajęli dom, zaplanowała na 2022 rok kolejną inwestycję, która przyniosłaby jej większy przychód. Nie są w stanie być sponsorami rodziny zastępczej, by utrzymać czynsz na wcześniejszym poziomie.
Paweł z Anią zaczęli się zastanawiać, co mogą zrobić? Nie chcieliby zmieniać wynajmowanego domu, ponieważ włożyli w niego dużo serca i pracy, dlatego nie chcą go stracić.

- Poduszkę finansową mamy na najbliższe trzy – cztery miesiące – opowiada Paweł.

- Staram się wykupić ten dom. Nie chciałbym pieniędzy od ludzi dla siebie. Gdyby zbiórka się powiodła, a nadzieja umiera ostatnia, to pieniądze przekazalibyśmy fundacji zajmującej się dziećmi, żeby fundacja wynajęła nam dom za kwotę, którą płacimy obecnie. Czyli zbieramy 400 tysięcy złotych, przekazujemy fundacji, która wykupuje dom za około 500 tysięcy (75 tys. zł zadatku wpłacili już wcześniej), a my przez dziesięć lat oddajemy po 3 tysiące złotych miesięcznie, by po dziesięciu latach, jeśli dom spłacimy, fundacja go nam przekazała.
Paweł szuka także, w grupach kapitałowych, wśród biznesmenów inwestora, która chciałby kupić dom za 410 tys. zł i wynająć za dotychczasowy czynsz.

- To około dziesięcioprocentowy zwrot w ciągu roku - zachęca Paweł. - Wtedy nie przepadłby zadatek. A jeśli uda się zebrać pieniądze, choć w części, to wpłacając dodatkowe pieniądze na umowę przedwstępną kupna domu firmie wynajmującej nam dom zwraca się kapitał zainwestowany. Wtedy mogliby obniżyć nam czynsz proporcjonalnie do wpłaconej kwoty, co już sami zaproponowali.

Zwykłe sprawy

Teraz opiekują się siódemką dzieci (czworo w pieczy zastępczej) w wieku od 6 do 14 lat. Organizacja takiej rodziny, to zawsze jazda na dwa samochody, a jeden właśnie się popsuł. Nie szukają nowej części, a używki ze szrotu, dzięki której auto będzie mogło im jeszcze posłużyć.
Czasem rytm burzy także kwarantanna, na której dzieci muszą przebywać w domu, oczywiście pod opieką osoby dorosłej. - W tym czasie nie mogę zostawić dzieci samych w domu i jechać na zakupy do sklepu – opowiada Paweł. - Proszę też pamiętać, że zakupy dla tak dużej gromadki wymagają czasu. Kiedy wraca Ania, mogę jechać na zakupy. Później trzeba dopilnować lekcji, dopilnować odrobienia zadań, co również zabiera czas. Covid cały czas komplikuje nam życie. Tak naprawdę jesteśmy nauczycielami, wychowawcami, kucharkami, sprzątaczami, a przede wszystkim rodzicami zastępczymi. Na nic innego bym tego nie zamienił – mówi z entuzjazmem Paweł. - Niczego nie żałujemy. Jest tak, że możesz ileś razy słyszeć coś złego, bo czasem zaczynasz wątpić, ale przychodzi dziecko, które spontanicznie za coś dziękuje, cieszy się z czegoś; dziecko, któremu z nami jest po prostu fajnie, dobrze i od razu masz naładowane baterie. Jedno ciepłe słowo od dzieciaków ładuje nasze baterie do stu procent.
Więcej o rodzinnym domu dziecka z Ciechocinka i możliwościach pomocy na stronie:
https://pomagam.pl/wataha

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska