https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zdradziecki komplet jedwabnej bielizny (1)

Jerzy Derenda Bogusław Sygit
Powstaje kolejny "Pitawal bydgoski", my przypominamy bydgoskie zbrodnie opisane w pierwszym wydawnictwie z 1985 roku.

     Sprawa ta szczególnie wyróżniła się w kronikach kryminalnych Bydgoszczy lat pięćdziesiątych. W zagadkowych okolicznościach zaginęła wraz z całodziennym utargiem kasjerka sklepu przy Al. 1 Maja. Parę lat trwało śledztwo, zanim milicja trafiła na ślad dwukrotnego mordercy.
     Cały utarg
     
3 kwietnia 1953 roku I Komisariat MO otrzymał od dyrekcji Biura Wojewódzkiego Centrali Odzieżowej w Bydgoszczy poufną informację o tym, że poprzedniego dnia kasjerka Teresa S. nie dostarczyła do banku całodziennego utargu w kwocie około 37 tysięcy złotych i nie pokazała się już w pracy. Ta wiadomość wprawiła wszystkich w zakłopotanie. Teresa S. miała bowiem nieposzlakowaną opinię, a o kradzież trudno ją było nawet podejrzewać.
     Teresa S.**- jak wynikało z raportu środowiskowego - urodziła się w 1933 roku i mieszkała wraz z rodzicami przy ul. Nakielskiej. Od 1950 roku pracowała w Domu Towarowym, a do jej pracy nikt nie miał żadnych zastrzeżeń. w 1953 roku zwolniła się na własną prośbę przechodząc do sklepu Centrali Odzieżowej przy Al. 1 Maja. Była pracownicą sumienną i zdyscyplinowaną, dlatego też m.in. zlecono jej zastępowanie kasjerki oraz przekazywanie utargów do banku.
     
Granatowy kostium
     2 kwietnia zachowywała się nieco inaczej niż zwykle. Wyszła do pracy już około godziny 6. Powiedziała matce, że wróci później, bo wybiera się wieczorem do teatru. Ubrała się w odświętny, granatowy kostium w paski, popielatą bluzkę w granatowe paski i zielonkawy płaszcz, na nogach miała nylonowe, używane pończochy i zamszowe pantofelki. W sklepie kupiła sobie nocną koszulę i jedwabny komplet bielizny. Po sporządzeniu kasowego raportu wyszła z dwiema współpracowniczkami do banku celem złożenia utargu 37 tys. złotych. Rozstały się przy jego drzwiach. Co się z nią działo dalej i dlaczego nie wpłaciła sporej, jak na owe czasy, gotówki?
     Oficerowi śledczemu nie dawała spokoju myśl o odświętnym ubiorze i dodatkowym zakupie bielizny. Mogło to przecież oznaczać dyskretne przygotowanie do wyjazdu. Tylko dokąd? Paru świadków przypomniało sobie, że Teresa S. marzyła o zmianie miejsca zamieszkania. Chciała się przenieść gdzieś na południe Polski, może do Nowej Huty i spróbować żyć własnym życiem.
     
Koleżanki pod obserwacją
     Tej nici uchwycono się początkowo bardzo mocno. Poszukiwaniami objęto wszystkie miejscowości, do których dziewczyna mogłaby pojechać. Jeśli naprawdę to uczyniła, musiała gdzieś zamieszkać, podjąć pracę, znaleźć jakąkolwiek możliwość urządzenia sobie nowego życia. Na wszelki wypadek zarządzono obserwację koleżanek, znajomych, rodziny. Po Teresie S. wszelki ślad jednak zaginął. Z upływem czasu coraz mniej było nadziei na rozwikłanie tej zagadki.
     Wkrótce okazało się jednak, jak ważna jest dociekliwość, właściwa ocena materiałów dowodowych, a przede wszystkim umiejętność kojarzenia faktów mających, zdawałoby się, pozorny, związek ze sprawą.
     
Wróg państwa
     **Równolegle toczyło się postępowanie przeciwko Zenonowi K. poszukiwanemu przez wrocławską milicje, a podejrzanemu o współudział w pracy nielegalnej organizacji antypaństwowej. Zenon K. wyczuł pismo nosem i zdołał uciec dosłownie na parę minut przed aresztowaniem. Wszystko wskazywało na to, że ukrywa się w Bydgoszczy, ale mimo środowiskowych penetracji nie udało się go odszukać.
     Z prób ujęcia Zenona K. jednak nie zrezygnowano. 11 maja 1953 roku urządzona została zasadzka w pobliżu mieszkania jego rodziców. Zenon K. na widok milicyjnych mundurów rzucił się do ucieczki. Nie reagował na kilkakrotne wezwania do zatrzymania się, ani na oddanych 11 strzałów. Jego sprzymierzeńcami były tamtego dnia gęsty mrok i padający bez przerwy deszcz.
     Opierając się na poufnej informacji, próbę zatrzymania ponowiono następnego dnia na ul. Grunwaldzkiej. Tym razem działanie było skuteczne. Wprawdzie legitymowany nie miał przy sobie dokumentów i twierdził, że nazywa się "Kawczyński", ale kierujący akcją kierownik komisariatu znał Zenona K. i nie dał się nabrać na żadne sztuczki. Za zatrzymanym na długo zamknęły się drzwi aresztu.
     Śledztwo, które w początkowej fazie ograniczało się do udowodnienia Zenonowi K. związków z nielegalną organizacją zaczęło się nieoczekiwanie rozwijać, poszerzać o nieznane do tej pory fakty. Prokurator musiał - do czasu zebrania niezbitych materiałów dowodowych - wielokrotnie przedłużać areszt tymczasowy.
     Ciąg dalszy za tydzień.
     

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska