Czy leczenie może być równocześnie dobrym interesem? Wczoraj minęło dwadzieścia lat od powstania pierwszej w regionie i jednej z pierwszych w kraju niepublicznej przychodni, którą pan założył. W dodatku szczyci się pan tym, że nigdy nie korzystał pan z pieniędzy publicznych, ani z kontraktów z Narodowym Funduszem Zdrowia.
-We wrześniu 1989 roku, kiedy było już wiadomo, że system nakazowo rozdzielczy nieodwołalnie zbankrutował, okazało się - co zresztą było oczywiste od zarania - że najlepszym gwarantem zachowania odpowiedniego stanu technicznego nieruchomości jest jej właściciel! Nowa demokratyczna władza zrozumiała to natychmiast i dlatego zaczęła pozbywać się obowiązków administrowania nieruchomościami i budynkami - szczególnie tymi, które wymagały dużych nakładów finansowych na pilne remonty. Do takich nieruchomości zaliczono budynek w centrum Włocławka, będący własnością moich rodziców. Przyznam szczerze, najpierw chciałem uchronić przed ruiną rodzinną nieruchomość, nie mając na nią specjalnego pomysłu. Ale ponieważ jestem lekarzem, wpadłem na pomysł otwarcia przychodni.
- Tak po prostu?
- Wątpliwości pojawiły się już w trakcie rejestracji przychodni specjalistycznej w Urzędzie Miasta. Okazało się, że w połowie 1990 roku obowiązywały jeszcze zasady z poprzedniego systemu, które nie uwzględniały rejestracji tego typu jednostki ochrony zdrowia. Ale wreszcie się udało.
- Wkrótce potem powstało kilka podobnych placówek. Jedne wciąż istnieją, stanowiąc niemałą konkurencję dla publicznej służby zdrowia, o innych włocławianie już dawno zapomnieli. Co, zdaniem pana, decyduje o sukcesie lub porażce, gdy w grę wchodzą usługi, ratujące to, co dla nas najcenniejsze - nasze zdrowie?
- Odpowiedź na to pytanie jest dość prosta. O tym decyduje jakość usług medycznych, świadczonych przez lekarzy specjalistów o wysokich kwalifikacjach. To także kwestia wiarygodności badań Laboratorium Analityczno-Bakteriologicznego, stabilność personelu pielęgniarskiego i pomocniczego oraz organizacja pracy.
- No tak, ale za to trzeba płacić.
- Czy nie lepsze jest płacenie w kasie, na rachunek, niż próby nieformalnej gratyfikacji? Prawda jest taka, że w publicznych placówkach służby zdrowia sami pacjenci napędzają często tę spiralę "dawania", co naszemu środowisku wyrządziło w konsekwencji wiele szkody. Przez te wszystkie lata doświadczyłem wielu dowodów poparcia i zrozumienia - również wśród decydentów, którzy już dwadzieścia lat temu nie kryli tego, co dzisiaj staje się oczywiste: Nie nie ma lepszej formy poprawy funkcjonowania ochrony zdrowia jak jej komercjalizacja!
- Czy przygotowuje Pan z tej okazji jakąś uroczystość jubileuszową?
- Wiem, że znacznie skromniejsze jubileusze bywają organizowane z wielką pompą. Sam nie zorganizowałem takiej uroczystości, bo prawdę mówiąc, nie gustuję w tego typu imprezach. W zamian moi długoletni pracownicy mogą liczyć na okolicznościowe premie.
