https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Że powie: tęskniłem

Astronomiczną dla rodziny kwotę, potrzebną na sprowadzenie ciała do Polski, pomogli zebrać obcy ludzie.
Astronomiczną dla rodziny kwotę, potrzebną na sprowadzenie ciała do Polski, pomogli zebrać obcy ludzie.
Za pożyczone pieniądze pojechał do Holandii do pracy. - Wreszcie staniemy na nogi - zapewniał żonę i trójkę dzieci. Tydzień później nadeszła wiadomość o jego nagłej śmierci.

Szok już minął
Ból nie minie nigdy. Podobnie jak nikt nigdy nie odpowie na to proste pytanie: - Dlaczego właśnie on?

Pani Jadwiga, matka Arkadiusza, ukradkiem ociera łzy. Co chwila zerka na pełną bólu twarz synowej, Mirki. Mają to samo nazwisko, równie blade twarze i od stóp do głów okryte są czernią. - To przecież nienaturalne. To dzieci powinny chować swoich dziadków, swoich rodziców. Nie odwrotnie...

Jadwiga opowiada o swojej matce, która mieszka w Bydgoszczy, bo stąd pochodzi cała rodzina. Starsza pani ma już 78 lat, ale świetnie się trzyma. Arek był jej pierwszym i najbardziej kochanym wnukiem. Pewnie nieraz przyszło jej na myśl, że to właśnie on pochowa swoją babcię, gdy przyjdzie jej czas. Ale to on, nagle, niespodziewanie rozstał się z tym światem.

Zwyczajne życie
Na ślubnej fotografii stojącej na regale urodziwa, roześmiana para patrzy sobie prosto w oczy. Szczuplutki blondyn o jasnych oczach przytula wysoką szatynkę. - Mąż był trochę młodszy ode mnie, zawsze twierdził, że dzięki temu i ja dłużej będę młoda - Mirosława uśmiecha się z trudem. Pokazuje zdjęcia sprzed kilku i kilkunastu lat. - To Arek zwykle nas fotografował, dlatego on jest na niewielu zdjęciach. Ale tu, proszę spojrzeć, jaki jest szczęśliwy, ściskając Natalkę. To nasze pierwsze dziecko, duma i wielka miłość taty. Dziś chodzi do gimnazjum. O, tutaj Arek z bliźniakami, Kamilem i Paulinką. Trzy lata po urodzeniu Natalki znów byłam w ciąży, mąż bardzo się cieszył. Ale kiedy dowiedział się, że będą bliźniaki, po prostu oszalał. Był ze mną w przychodni. Taki roześmiany, wchodził i wychodził, obcym otwierał drzwi i opowiadał, że będzie miał bliźnięta...

10 września Arkadiusz Niedźwiecki, 38-letni włocławianin, ojciec trojga dzieci, kochający mąż, syn i wnuk, wyjechał do pracy w Holandii. Codziennie kontaktował się z rodziną. 18 września długo rozmawiał z żoną, po godzinie 23 przysłał jeszcze czułego SMS-a. "Kocham cię" - napisał. Następnego dnia telefon znów zadzwonił. Jakiś obcy mężczyzna powiedział, że Arek nie żyje. - Nawet nie wiem, kto to był, słuchawka wypadła mi z ręki i zwyczajnie zemdlałam - mówi Mirosława. Gdy się ocknęła, gdy straciła nadzieję, że to był tylko zły sen, pojawiło się jedno pytanie: Jak im to powiedzieć? Jak przekazać taką wiadomość jego matce i naszym dzieciom...?

Zawał serca
Kiedy bliźniaki przyszły na świat, Mirka straciła pracę w "Kujawiance", gdzie była zatrudniona przez wiele lat. Poszła na bruk, jak wiele innych. Wkrótce znalazła kolejne zajęcie, w "Opakofarbie". Z ulicy Bojańczyka we włocławskim śródmieściu, na ulicę Duninowską, jest daleko. Jeździła na rowerze, potem przez osiem godzin stała przy taśmie. Ból w nogach był coraz silniejszy, lekarze mówili o zapaleniu żył, kazali się oszczędzać.

Arek też stracił pracę, zarejestrował się w pośredniaku. Chodził tam z coraz mniejszą nadzieją, kiedyś nawet zrobił dyrektorce awanturę. - Nie chcę zasiłku, chcę pracy! - krzyczał. Coś mu obiecano, zadzwonimy - mówili. Przez trzy dni nie wypuszczał z ręki telefonu, ale ten milczał.

- Mój syn był wyjątkowo rodzinny, długo szukał pracy na miejscu, by nie rozstawać się z dziećmi. Ale wreszcie pojął, że nie ma innego wyjścia - pani Jadwidze łamie się głos. Zastanawia się, czy to nie jej wina, bo pożyczyła mu tysiąc złotych na drogę. Może gdyby nie dała mu tych pieniędzy, on zostałby w domu, wszystko potoczyłoby się inaczej...

- To był zawał serca - Mirosławie wciąż trudno pogodzić się z wynikami sekcji zwłok. Arek przecież nigdy nie skarżył się na serce, na nic nie chorował. 190 centymetrów wzrostu, potężnie zbudowany, jednym słowem kawał chłopca. Tamtej nocy, w dalekiej Holandii, był w pokoju sam, jego współlokatorzy mieli nocną zmianę. Po rozmowie z żoną zasnął na wersalce i już się nie obudził.

Zgon... niedyplomatyczny
- Stres go zabił - matka nie ma wątpliwości. - To nie był człowiek dobrze czujący się gdzieś w delegacji, z dala od rodziny.

Wciąż dzwonił do żony, do matki. Mówił, że jest mu dobrze, że praca dobra, koledzy mili. - Wreszcie staniemy na nogi - pocieszał bliskich. Zmarł dziewiątego dnia po wyjeździe z domu.

Mirosławie drżą ręce, gdy wspomina pierwsze chwile po otrzymaniu wiadomości. Czuła się kompletnie zagubiona, bezradna. Pomogli krewni i znajomi, wśród nich Mirosław Pawłowski, właściciel kamienicy, w której mieszka. To ci ludzie w polskiej ambasadzie w Hadze próbowali potwierdzić wieści o śmierci Arka, ale odprawiono ich z kwitkiem. Na skargę, napisaną kilka dni później do minister Fotygi, przyszła dość pokrętna odpowiedź, z której wynika, że to Mirka, "będąc w bólu i stresie" po stracie bliskiej osoby, coś pokręciła... Nie to było jednak najważniejsze.

Ratunek w komórce
Koszty sprowadzenia do Polski ciała zmarłego okazały się dla Niedźwieckich olbrzymie. Rodzinie udało się zebrać niewielką część wymaganej kwoty, gdy tymczasem z MSZ przyszła krótka informacja, że albo rodzina natychmiast zabiera ciało do Polski, albo zostanie ono skremowane na koszt rządu Holandii i pochowane Bóg wie gdzie.

To właściciel kamienicy wpadł na pomysł rozesłania do wszystkich osób, których numery miał w swojej komórce, prośby o pomoc, która nie pozostała bez echa. Dramatyczną sytuację rodziny, zbierającej pieniądze na przywiezienie do domu zmarłego nagle męża i ojca, przedstawiliśmy na łamach "Pomorskiej" - MOPR, Caritas, PCK, PKPS - wszyscy pomogli natychmiast i bez zbędnych formalności, dając ile mogli, od dwustu do pięciuset złotych - mówi Mirka, a oczy jej wilgotnieją. Potem okazało się, że samo sprowadzenie ciała to koszt rzędu siedmiu tysięcy, do tego tysiąc pięćset euro za przechowanie męża w prywatnej kostnicy, do tego pogrzeb tu, we Włocławku... - Ale wszystkie rachunki udało się już zapłacić, choć Arek długo czekał na pogrzeb, pochowaliśmy go dokładnie przed tygodniem.

Sen na jawie
Obcy ludzie z warszawskiej firmy BONGO, świadczącej międzynarodowe usługi pogrzebowe, wyłożyli własne pieniądze, by przywieźć ciało do Polski, wynegocjowali niższą stawkę z właścicielką holenderskiego krematorium i nie wzięli ani grosza za spopielenie ciała w Polsce. W dodatku stać ich było na napisanie do wdowy listu, pełnego ciepła i współczucia.

- Proszę w naszym imieniu podziękować wszystkim, którzy pospieszyli z pomocą - prosi Mirosława. Mówi o pracownikach MOPR, prezydencie miasta, Krzysztofie Grządzielu i Robercie Kowalczyku z Sat Filmu, o Agnieszce Kacprowicz, Ewie Scierzyńskiej i wielu innych. - Gdy ochłonę, podziękuję osobiście - zapewnia.
Teraz musi wziąć się w garść. Poszukać pracy, bo z 400-złotowego zasiłku nie da się wyżyć. Idzie zima, w mieszkaniu są piece, więc trzeba zadbać o opał, a 320 złotych, przyznanych na ten cel z opieki społecznej, nie wystarczy na zakup nawet tony węgla.

Dzieci są w szkole, w mieszkaniu panuje cisza. Mirka wciąż ma nadzieję, że to wszystko to tylko zły sen, że drzwi otworzą się nagle, a Arek stanie w drzwiach. Powie...

BARBARA SZMEJTER
[email protected]

Wybrane dla Ciebie

Pociąg z Polski do Chorwacji w wakacje? Tak dojedziesz z Bydgoszczy

NOWE FAKTY
Pociąg z Polski do Chorwacji w wakacje? Tak dojedziesz z Bydgoszczy

Pociągiem z Polski do Chorwacji! Już od czerwca! Tak dojedziemy z miast regionu

Pociągiem z Polski do Chorwacji! Już od czerwca! Tak dojedziemy z miast regionu

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska