Dokładnie tak się stało. W referendum wyraźną większością odrzucono plan dalszego zaciskania pasa. To był sygnał, że Grecy są gotowi wyjść ze strefy euro, wrócić do drachmy i rozpocząć na własną rękę odgruzowywanie gospodarki na własną odpowiedzialność. I co?
Ano słyszymy fanfary, że wreszcie jest sukces. Co więcej - ojcem tego sukcesu jest nasz człowiek w wielkim świecie - Donald Tusk. Bohater, który nie pozwolił wyjść z sali obrad poirytowanemu Tsiprasowi. Czujecie Państwo? Tsipras przyjeżdża w sprawie 87 miliardów euro i gdyby nie rejtanowska akcja Tuska, obróciłby się na pięcie i poleciał do Aten. Kto chce, niech wierzy.
A teraz o sukcesie. Jeśli czyimś sukcesem jest to, co stało się wczoraj w nocy, to na pewno nie demokracji (wiadomo - made in Greece). A może sukces Greków? Śmiem wątpić. Unia Europejska przekaże Grecji w ciągu 3 lat 86 miliardów dolarów (to więcej niż roczne dochody polskiego budżetu). Tyle, że Grecy będą musieli przekazać do specjalnie utworzonego funduszu majątek o wartości 50 miliardów euro. Z tej gigantycznej prywatyzacji w połowie spłacane będą długi, a 25 miliardów dokapitalizuje banki w Helladzie.
Jeśli ktoś wygrał grecki krach, to jak zwykle wielkie instytucje finansowe, które przez lata zmagały się z zaćmą, a teraz odzyskają swoje pieniądze przy pomocy europejskich podatników. A Grecja? Będzie nadal ciągnęła się w europejskim ogonie, ciągnąc w dół kurs euro, nakręcając przy tym eksport Niemiec.
Przy okazji. Czy słyszeliście państwo odgłos czkawki zza wschodniej granicy. To odbija się Litwie. Po przyjęciu euro ceny pogalopowały tam w górę. Staniały jedynie pożyczki. Ekonomiści udają Greka: - Litwa musi kilka lat pocierpieć, a później jej się poprawi. Kiedy dokładnie? Zeus raczy wiedzieć.