https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zielone + worki

Małgorzata Święchowicz
Powiesić "Solidarność" na psie? Kupić pączki w wytwórni parkietów? - związkowiec wiele może. I niech się nikt związkowca nie czepia, bo sobie pójdzie, założy nowy związek.

     - Współczuję bydgoskim nauczycielom, są manipulowani - mówi Wojciec Jaranowski, rzecznik oświatowej "Solidarności". W całym kraju pedagodzy nie mają tak, jak w Bydgoszczy - do wyboru dwóch oświatowych związków, które mają w nazwie "Solidarność". Szefem pierwszej "S" był Sławomir Wittkowicz, szefem drugiej "S" jest Sławomir Wittkowicz.
     - Przed wakacjami ludzie chodzili po szkole, jak skołowani: którą "Solidarność" wybrać. Ktoś do nich dzwonił, ktoś podtykał deklaracje członkowskie - mówi nauczycielka jednego z bydgoskich gimnazjów (nie zdecydowała się na żaden związek, ma w nosie - tylko bez nazwisk, bo słyszała, że ci co odeszli do nowej "S", są zawzięci i wiele mogą).
     Maria Naparty, nauczycielka fizyki w bydgoskim VI LO, mówi, że tamci mogą na przykład splunąć człowiekowi pod nogi. Ona, odkąd zaczęła źle mówić o Wittkowiczu, musi znosić takie rzeczy: idzie, a tu ktoś pluje. Albo przysyła SMS-y, że tylko patrzeć, jak ktoś jej porządnie dokopie.
     Kolega się szamotał
     
Leszek Walczak, przewodniczący Zarządu Regionu NSZZ "Solidarność" w Bydgoszczy dobrze zna Wittkowicza, w 1989 roku zakładali związek w oświacie, trzymali się razem, przyjaźnili. - Wtedy Sławek jeszcze umiał przyznać się do błędu - mówi.
     - Tworzyli świetną parę, ideowcy - wspomina tamte czasy Stanisław Smarzyński (Wittkowicz z Walczakiem odpowiadali za struktury "S" w szkołach i przedszkolach, Smarzyński - na uczelniach). Kiedyś dobrze im się razem pracowało. Teraz Smarzyński jest zdruzgotany tym, co robi Wittkowicz. A Walczak? Ma grubą teczkę skarg na Wittkowicza, mówi o nim, że uprawia propagandę Urbana, a sposób działania ma po Lepperze - grozi, zastrasza.
     - Kiedyś głośno powiedziałem, co myślę o takim kierowaniu związkiem, przestał mi mówić dzień dobry.
     Smarzyński o Wittkowiczu: - Stał się sam sobie sterem, okrętem, żeglarzem. Nie dopuszczał krytyki.
     Kiedy im się wymknął spod kontroli? Nawet nie zauważyli. Przyznają, były sygnały, skargi dyrektorów szkół, nauczycieli (Walczak wyciąga z biurka grubą teczkę - ot, choćby sprawa fikcyjnego zatrudnienia sekretarki - Wittkowicz chciał, żeby miała etat w szkole, a pracowała w związku, dla niego. On by jej ustalał pensje, urlopy, dodatki, dyrektorka szkoły nie chciała się godzić, Walczak interweniował, była kłótnia).
     Jest też sprawa SKOK-eurogrosz, związkowcy wymyślili taką kasę zapomogowo-pożyczkową dla nauczycieli, kto biedny, mógł się poratować chwilówką. W kasie, żeby było taniej, zatrudniano pracowników szkół.
     - Teraz zrobił się już z tego bank, mogą przyjść ludzie z ulicy, wziąć kredyt, ubezpieczyć się - słyszę. - A zatrudnienie wciąż wygląda tak, jak dawniej - ktoś jest na etacie w szkole, a liczy pieniądze w SKOK-u i w ogóle w szkole się nie zjawia.
     Wittkowicz jest przewodniczącym rady nadzorczej SKOK-u, jego zastępczyni w związku, Grażyna Sawicka - wiceprzewodniczącą rady, a druga zastępczyni, Barbara Belicka - prezesem zarządu.
     - Nie mam z tego żadnych pieniędzy - zastrzega Wittkowicz.
     - A ja nieduże - mówi Belicka.
     Walczak też kiedyś należał do SKOK-u, ale go wyrzucili. Ma uwagi, co do sposobu zatrudniania tam ludzi. W ogóle ma wiele uwag. A wiosną tego roku doszła jeszcze sprawa finansowania związku - zaczął podejrzewać, że Wittkowicz przez ostatnie lata nie odprowadzał do zarządu wszystkich należnych wpływów, jakie miał ze składek trafiających do związku. Chcieli to skontrolować, ale Wittkowicz nie dał im szansy.
     - W kwietniu wprowadziliśmy zarząd komisaryczny - mówi Smarzyński. Został przewodniczącym zarządu, więc wziął ludzi, poszedł do Wittkowicza. - Weszliśmy tam, w czterech, przywitaliśmy się, mówimy, że chcemy zobaczyć dokumenty, trochę spraw uporządkować. To nie było najście, bo wcześniej się umówiliśmy. Ale Wittkowicz nie chciał rozmawiać, wezwał ochronę.
     Smarzyński, gdy zobaczył ochroniarzy z pałkami, osłupiał. - Jeden chwyt obezwładniający i mogłem tylko nogami przebierać. Kolega próbował mnie bronić, trochę się szamotał. Przyjechała policja. Przesłuchanie w komisariacie, jak byśmy byli przestępcami. Szok.
     Kto szuka dokumentów, kto wymienia zamki?
     Wersja Wittkowicza: właśnie brał się do uporządkowania wpływów ze składek, oczywiście chciał też oddać dokumenty zarządowi. Tylko akurat nie w kwietniu, bo wtedy były mu potrzebne. Zdecydowanie potrzebne były aż do 7 maja. Wtedy, jak twierdzi, wyniósł je na chwilę na spotkanie z delegatami, po spotkaniu wrócił do siedziby, a tamci już wymienili zamki. - Czy miałem zostawić dokumenty pod drzwiami? - pyta. Zapewnia, że od dawna chce oddać wszystko, ale przy świadkach. Gotów jest zrobić to przy notariuszu, przy policji. Proponuje kolejne terminy, ale nikt po kwity nie przychodzi. Ciekawy jest, dlaczego.
     Życie bizantyjskie
     
Lipiec, siedziba Międzyzakładowej Organizacji Pracowników Oświaty i Wychowania NSZZ "Solidarność" przy Sowińskiego w Bydgoszczy. Wittkowicz już tu nie jest przewodniczącym - jego miejsce zajęła właśnie Maria Naparty. Siedzi za długim stołem, na stole skromne segregatory z rachunkami z ostatnich dwóch lat. - Tylko tyle zostało nam po Wittkowiczu. Chyba nie zabrał przez niedopatrzenie - mówi. - Wszystko inne wyczyścił, zniknęły nawet spinacze. Wyrwał kable. Nie ma uchwał, rachunków sprzed lat, dziennika korespondencji, książki adresowej, telefonicznej, pieczątek, kluczy, służbowych telefonów komórkowych.
     Właśnie złożyła doniesienie do prokuratury. Czeka. I wczytuje się w to, co Wittkowicz zostawił w segregatorach. Delegacje - do Pruszcza, Gdańska, Kościeliska, Jastarni, Więcborka. Diety. Tankowanie. Rachunki za piwo albo napoje energetyczne Red Bull. Za soki, napoje gazowane. Za ocet. Za kawę, herbatę, karmelki, chałwę. Za pedigree - wołowina i kura. Za taksówki. Za obiady w restauracji dla dwóch osób. Nocleg dla dwóch osób. Nawóz do kwiatów. Rumiankowy krem do rąk. Matę antypoślizgową, mydelniczkę, maselniczkę...
     - Albo "zielone" plus "worki". Co to może być? - zastanawia się Naparty. I dlaczego "Solidarność" kupowała pączki za 50 złotych w Wytwórni Parkietu i Mozaiki, dlaczego akurat w Łochowie, akurat u ojca związkowej działaczki?
     - A ta uchwała w sprawie psa? - główkuje Naparty. Uchwała ma numer 235 łamane przez VI, dotyczy zakupu sprzętu łącznościowego dla ratownika TOPR Franciszka Spytka oraz psa lawinowego "Grom", poszło na to 730 złotych i 13 groszy.
     Wittkowicz powie mi później, że opłaca się sponsorować psa lawinowego. Można później poinformować wszystkich, kto go karmi, powiesić logo związku - na psie albo na ratowniku, albo na sprzęcie, ludzie przecież jeżdżą w góry, niech widzą. Wittkowicz pracował nad tym w ubiegłym roku - 4 i 5 października, pojechał służbowo w góry, do Kościeliska, negocjować umowę sponsoringu. Wziął delegację 437 złotych, zatankował za 112, zapłacił za nocleg 50, za szaszłyk barani, frytki, kwaśnicę - 36.
     Naparty przegląda wszystkie te rachunki, spisuje, wzdycha: - Cóż za bizantyjskie życie.
     Opowiada nauczycielom, na co szły ich związkowe składki, ale nie chcą wierzyć.
     Gdy Wittkowicz ogłosił, że kończy ze starym związkiem i zakłada nowy, poszli za Wittkowiczem.
     Jaranowski, rzecznik krajowej "S" nauczycieli i równocześnie szef oświatowej komisji we Włocławku, nie jest zdziwiony odejściem Wittkowicza. On od lat chodził swoimi ścieżkami. - Trudno było porozumieć się z sekcją bydgoską. Nie uczestniczyła w pracach "krajówki", nie płaciła składek.
     Jaranowski jest zszokowany tymi dietami Wittkowicza, kilometrówkami, obiadami. On, jak jedzie do Gdańska na naradę, może tylko skorzystać z 50-procentowej zniżki przy zakupie biletu PKP - pospieszny z Włocławka do Gdańska kosztuje wtedy 21,50. - Takie są realia związkowe - _mówi.
     Tu zaszła zmiana
     
7 maja, gdzieś tak piętnaście po siedemnastej, Wittkowicz zdecydował, że ma dosyć realiów takiego związku, do jakiego należy Jaranowski (-
Wdają się w układy polityczne, działają przeciw interesom nauczycieli, zawsze mieli nam za złe, że szczekamy inaczej, niż oni - mówi). Dlatego powołał nowy związek - wolny, zawodowy, ogólnopolski. Nazywa się Solidarność - Oświata. Oczywiście, nie sam powołał ten związek. I nie sam się do niego zapisał.
     
- Mamy już około 600 członków - mówi.
     I mają lokal w centrum miasta - przy placu Wolności 5. I mają stronę internetową, mają rachunek w banku, już wpływają składki ze szkół - 1 procent z pensji każdego, kto zdążył się zapisać.
     Władze są dokładnie takie same, jak w starej "S" - przewodniczącym Wittkowicz, wiceprzewodniczącymi: Barbara Belicka i Grażyna Sawicka.
     Dyrektorzy szkół mówią o nich: Święta Trójca.
     Gdyby "Święta Trójca" nie założyła nowego związku, pewnie niedługo nie miałaby z czego żyć.
     
- Mogli nas załatwić - przyznaje Wittkowicz. Wystarczyło, żeby zaraz po wejściu zarządu komisarycznego NSZZ "Solidarność" cofnęła im oddelegowanie. Cała trójka musiałaby wrócić tam, skąd przyszła. Wittkowicz znów musiałby prowadzić lekcje historii w gimnazjum; pod warunkiem, że dyrektorka szkoły dałaby mu szansę. Mogła przecież powiedzieć, że nie ma dla niego pracy, wystąpić do Zarządu Regionu o zgodę na zwolnienie i tę zgodę by dostała.
     -
Wtedy mieliby mnie z głowy - śmieje się Wittkowicz.
     On, na ich miejscu, tak by zrobił, ale tamci nie od razu na to wpadli. - _Są za leniwi intelektualnie
- mówi. I cieszy go to niezmiernie, bo kiedy oni w końcu zdecydowali się go usunąć, było już za późno.
     Nie pamiętam
     
Działacz związkowy wracający do szkoły, jakby nigdy nic, to musiało być zaskoczenie. Przez lata był oddelegowany, więc na jego miejsce trzeba było kogoś przyjąć. Zresztą czy związkowiec mógłby mieć głowę do prowadzenia lekcji? Na przykład Wittkowicz za bardzo głowy nie miał. Choć chęci, owszem. Przez wiele lat, gdy był przewodniczącym międzyzakładowej organizacji NSZZ "Solidarność", koniecznie chciał w szkole zachować kilka godzin, obiecywał, że mimo związkowych zajęć, poprowadzi lekcje historii. Później często nie przychodził - usprawiedliwiał się, albo nie usprawiedliwiał. Trzeba było szukać zastępstw.
     - Były skargi uczniów, rodziców - mówi Małgorzata Trzcińska, dyrektorka szkoły. Podpytywali ją, dlaczego Wittkowicz przychodzi w kratkę, czy zdąży zrealizować program? I czy w ogóle ma uprawnienia do nauczania historii, bo słyszeli, że skończył pedagogikę pracy. Ale może się mylą? Może skończył coś jeszcze? Dyrektorka nie wiedziała, co odpowiadać rodzicom.
     Wiadomo, że cztery lata temu Wittkowicz dostał rządowe pieniądze na opłacenie studiów podyplomowych z historii i edukacji obywatelskiej na UMK w Toruniu - na jeden semestr 400 złotych i na drugi - 400.
     - Skończył pan te studia? - zapytałam ostatnio Wittkowicza. Nie mógł sobie przypomnieć, ani dofinansowania, ani studiów. Mówił, że musi sięgnąć do dokumentów.
     Wszystkie ochrony świata
     
- Pan Wittkowicz może robić, co chce i kiedy chce - wzdycha dyrektor Trzcińska. Do pracy w szkole powinien wrócić w kwietniu, gdy do związku wszedł zarząd komisaryczny. Ale on przyszedł w maju, dyrektorka potrąciła mu za nieobecność (niższe pensje za nieobecność odebrały też jego zastępczynie - Sawicka i Belicka).
     - Innego nauczyciela czekałoby za to dyscyplinarne zwolnienie z pracy - słyszę. Ale Wittkowicza tak ukarać nie można, bo jest nauczycielem mianowanym, a jako szef związku zawodowego korzysta ze szczególnej ochrony. Najpierw chroniła go stara "S", teraz będzie go chroniła nowa "S".
     - Wygląda na to, że ma w_szystkie ochrony świata - mówi dyrektor Trzcińska, ale ona musiała zorganizować pracę w szkole, rozdzielić lekcje. Okazało się, że od września będzie miała o jednego historyka za dużo. - Porównałam kwalifikacje nauczycieli, staż, wzięłam pod uwagę 12 różnych czynników, pan Wittkowicz wypadł najgorzej.
     Dostał wypowiedzenie, od września nie ma pracy w szkole.
     
- Mój adwokat nie może wyjść z podziwu, że tak można łamać prawo - śmieje się Wittkowicz, bo zdążył już zarejestrować nowy związek, ma już oddelegowanie z tego związku. Będzie tworzył ogólnopolskie struktury (są już zapytania z południa kraju) i nadal będzie brał pieniądze ze szkoły, bo wypowiedzenia nie traktuje serio, sprawę skieruje do sądu. Będzie walczył z dyrektorką. Nie tylko z nią.
     Prokuratorzy, inspektorzy
     
Wittkowicz mówi, że sprawa ma charakter rozwojowy. -
Niech się tym zajmie prokurator, inspektor pracy, główny inspektor ochrony danych.
     Jest pewien, że z jego teczki osobowej wyszły jakieś dokumenty, a tego nie popuści.
     - _Jeśli ktoś chce wojny, będzie ją miał. Tylko niech pamięta, że na wojnie są ofiary.

     Zdenerwowali go tym wyciąganiem dyplomów, rachunków, delegacji. - Ciekawe, co jeszcze wymyślą, żeby szykanować nowy związek - mówi. - Były już oskarżenia o oszustwo, o kradzież. Jeszcze tylko brakuje, żebyśmy odpowiadali za molestowanie, za Irak i problemy z ropą.
     Prawda jest, zdaniem Wittkowicza taka, że w jego nowym związku jest stary duch "Solidarności", ludzie wolą tego ducha, dlatego zapisują się i płacą składki. A składek nowa "S" bardzo pilnuje. Dyrektorka przedszkola, która nie przekierowała pieniędzy na nowe konto, już ma kłopoty - zawiadomili państwową inspekcję pracy, będzie mandat za łamanie praw pracowniczych, i będzie sprawa w sądzie.
     Tu mówi wróg
     
Wczoraj, w asyście policji Wittkowicz przekazał, to co zabrał z dawnej "Solidarności" - dokumentację, karty do głosowania, uchwały, doniczki, ramy po obrazach.
     - Wciąż nie mamy wszystkich dokumentów - mówi Maria Naparty. Ale przekopuje się przez te, które już ma - zakup oprawek do okularów ze składek członkowskich, zakup jajka pisanki za 160 złotych...
     Naparty chce, żeby Wittkowicz za to odpowiedział, ale czasami zastanawia się, czy dobrze robi, że wdała się w przewodzenie tej starej oświatowej "Solidarności" po Wittkowiczu i wbrew Wittkowiczowi. Niektórzy ją zagrzewają do działania, ale wielu zniechęca. - Głupia - słyszy. - Jeszcze chwila i tak cię wykoziołkują.
     Ma fotel "Mefisto" po Wittkowiczu, jego biurko, i stary numer telefonu. Niektórzy dzwonią omyłkowo: Sławek, daj im popalić!
     - To nie Sławek - odpowiada.
     - Żona Sławka?
     - Nie żona.
     - A kto?
     - Wróg.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska