James Bedford urodził się w 1893 roku. Myśl o śmierci towarzyszyła mu od dzieciństwa, gdy zachorował na błonicę. W przeciwieństwie do wielu rówieśników, przeżył i okazał się niezwykle zdolnym dzieckiem.
Na Uniwersytecie Berkeley zdobył tytuł magistra edukacji. Skoncentrował się na zagadnieniu szkolenia zawodowego młodzieży i rozwoju kariery. Opublikował na ten temat kilkadziesiąt książek. Postanowił walczyć ze „zwątpieniem, cynizmem i rozpaczą”, które dostrzegł wśród młodzieży podczas prowadzonych przez siebie badań.
Testament nie wystarczył
W 1965 r. profesor zgłosił swoją kandydaturę, odpowiadając na ogłoszenie poszukujące kandydata do eksperymentu polegającego na bezpłatnym zamrożeniu ciała. Był pierwszą osobą, która zakwalifikowała się do tego programu. W wieku 73 lat Bedford zapadł na nieoperacyjny nowotwór. Kiedy stan naukowca dramatycznie się pogorszył, przekazano go do opieki hospicyjnej.
Agonia rozpoczęła się 12 stycznia 1967 roku. Gdy u chorego pojawił się doktor B. Renault Able, Bedford zdążył jeszcze powiedzieć, że czuje się lepiej, a niedługo później, o 13.15, zmarł. Tuż po jego śmierci fachowcy od kriokonserwacji wzięli się do pracy. Zabieg odbył się w Glendale w Kalifornii 12 stycznia 1967 roku.
Na prace naukowe związane z zamrażaniem ciał Bedford pozostawił 100 tys. dolarów. Jednak już po kilku latach koszty przechowywania i transportu ciała wielokrotnie przekroczyły tę sumę. Ciało Bedforda zostało zamrożone kilka godzin po jego śmierci .
Kryształki, czyli druga śmierć
Współcześni naukowcy krytycznie oceniają procedurę zastosowaną w 1967 roku, twierdząc że do ochrony komórek zmarłego przez zniszczeniem wskutek powstawania kryształków lodu użyto bardzo prymitywnych substancji. Ciało Bedforda zostało nasączone roztworem dimetylosulfotlenku, a później stopniowo schładzane było przy pomocy ciekłego azotu do temperatury -79 st. C. Po kilku dniach zwłoki zostały umieszczone na stałe w komorze z suchym lodem. Tak przygotowany "preparat" został przeniesiony do Edward Hope Welfare Cryonic Facility w Phoenix.
Od tamtej pory komora była transportowana wielokrotnie. Ostatecznie w 1977 roku ciało zostało przekazane rodzinie, która przechowywała je w ciekłym azocie w Kalifornii, aby ostatecznie oddać je pod opiekę specjalistycznej instytucji - Alcor Life Extension Foundation. „Trumna” Bedforda pozostaje tam do dziś w czteromiejscowej zamrażarce.
1500 oczekujących na zamrożenie
Po latach, w związku z tym, że ciało wielokrotnie wędrowało z miejsca na miejsce, pojawiło się wiele wątpliwości odnośnie jego stanu. Badania wykonane 24 lata po zamrożeniu zaprzeczyły opiniom sceptyków. Okazało się, że zwłoki znajdują się w niezmienionej postaci. Ustalono, że temperatura nigdy nie przekroczyła -70 st. C.
Współcześni naukowcy są jednak w większości zgodni, że komórki prof. Bedforda zostały nieodwracanie uszkodzone. Nowoczesne metody zamrażania, które mogłyby powstrzymać proces ich degradacji, opracowano dopiero w latach 90.
Do tej pory na zamrożenie zdecydowało się około 300 osób na świecie (wbrew miejskim legendom nie ma wśród nich Walta Disneya). W procedurze takiej wyspecjalizowały się 3 ośrodki w USA i jeden w Rosji. Około 1500 osób żyjących zadeklarowało taki sposób konserwacji ciała. Koszt? Od kilkudziesięciu do 300 tys. dolarów.
Czy nieboszczyk pozostanie sobą?
W świecie nauki nadal jednak dominują głosy sceptyków. Po pierwsze, nie ma pewności, czy jakakolwiek z firm może przetrwać wystarczająco długo, aby opracowana została technologia „ożywiania ciał”. Do tej pory skuteczna procedura nie została opracowana. Jest też jeszcze poważniejsza wątpliwość – nawet jeśli udałoby się ożywić i wyleczyć zamrożoną osobę, nie ma raczej szansy, aby po tak długim czasie ocalała jego wcześniejsza tożsamość.
