Pojechaliśmy na Kasztanową w Żninie. Przy wiadukcie, z 200 metrów od miejsca nieszczęścia, stała grupa młodych ludzi. Sympatyczni. Dziewczyny i chłopcy. Mieszkańcy osiedla Żnin Góra. Wszyscy nie więcej niż po 17 lat. Rówieśnicy Marka. W tym gronie byli dwaj jego koledzy z klasy. Chodzili razem do zawodówki przy Browarowej w Żninie.
Marek po szkole chciał pracować u taty w zakładzie. W przyszłości - pewnie miał przejąć firmę.
To było tak. Spotkali się kumple wczoraj wieczorem. Niektórzy z dziewczynami. W tym i dziewczyna Marka.
Jak to młodzi: wakacje, luz.
Z relacji jednego chłopca: - Przyszło takich dwóch. Wymyślili zakład. Kto wejdzie wyżej na słup. Miało być o kratę piwa. Albo wódki. Dokładnie teraz nie pamiętamy. Marek nie odpuszczał. Był twardy.
Ci, co namówili, zatrzymali się na pierwszym przęśle. Marek wszedł najwyżej.
Dziewczyna: - Ktoś widział, że zrobiło się pomarańczowo. I spadł. Na miejscu była jego dziewczyna. To się stało około godziny 22-23.
Kolega Marka, z tej samej klasy: - Przyjechałem pod ten słup. Trzymałem go. Był ciepły. Mówiłem: Wstawaj. Nie udawaj, nie wygłupiaj się. Głowa mu spadła. Za chwilę była karetka, za nimi policja.
Marek zginął na miejscu. Nieoficjalnie - miał połamany kręgosłup. Prawdopodobnie spadając uderzył w dolne przęsło.
Idziemy na miejsce tragedii. Milczą. Patrzą w jeden punkt. Gdzie spadł. Gdzie trawa jest przygnieciona. Dookoła puste puszki od piwa. Ktoś powiedział: - My już nie mamy wakacji.
* Więcej w czwartek w inowrocławskim wydaniu papierowym "Pomorskiej".