- Funkcję kierowniczki Urzędu Stanu Cywilnego obejmowała pani jeszcze za nieco dawniejszej Polski.
- Można tak powiedzieć, bo był to rok siedemdziesiąty trzeci. Urząd Stanu Cywilnego mieścił się tam, gdzie obecne Gminne Centrum Informacji. Aby objąć tę funkcję musiałam przejść specjalne szkolenie. Trzeba było zapoznać się z kodeksem rodzinno - opiekuńczym, prawem cywilnym. Wymagany był staranny, poprawny sposób mówienia oraz przyjemna, miła prezentacja. Zawsze z uśmiechem na ustach. Na uroczystości ślubne ubrana byłam w stosowny uniform, na szyi wisiał srebrny łańcuch. Ogólnie cała oprawa ceremonii musiała być bardzo uroczysta.
- Zdarzały się jakieś nietypowe sytuacje?
- Kiedyś przy zapytaniu, czy para nowożeńców chce wstąpić w związek małżeński panna młoda odpowiedziała, że nie! Pan młody zdębiał, ale okazało się że przyszła żona tylko z nerwów tak oświadczyła i ostatecznie do zawarcia małżeństwa jednak doszło. Było i tak, że ceremonię ślubną trzeba było skrócić, bo świeżo upieczoną małżonkę wzięły bóle porodowe i rodzina musiała natychmiast wzywać karetkę pogotowia...Jak to w życiu bywa. Ślubowali u mnie także zagraniczni goście, Niemiec, Francuz i Afrykańczyk.
- Bywały też pary nieco odbiegające od, nazwijmy to umownie, normy wiekowej?
- Zdarzały się małżeństwa bardzo młode, zawierane przez niepełnoletnich, którzy musieli mieć zezwolenie z sądu. Najczęściej przyczyną była ciąża panny młodej. Ślubowali też ludzie w zdecydowanie starszym wieku. Ale i zewnętrzne okoliczności nie zawsze były sprzyjające. Pamiętam ślub, kiedy para młoda i goście czekali w urzędzie na moje przybycie dość długo. Nie mogłam dotrzeć na czas, bo rozpętała się taka gwałtowna burza, że nie dało rady wyjść z domu.
- Podczas pani urzędowania, jakie pory roku, miesiące były najpopularniejsze na zawieranie małżeństw?
- Właściwie wszystkie, z wyjątkiem maja. W tym miesiącu przez wiele lat zdarzył się zaledwie jeden ślub. Nie mam pojęcia, dlaczego ten w końcu najpiękniejszy miesiąc uważany jest nawet do dziś za feralny? Listopad też nie był dobrze widziany, może dlatego że trochę smutny i mroczny...
- Zdarzały się śluby niezwykłe, takie które szczególnie pani zapamiętała?
- Owszem, ślubowała pewna nauczycielka z Zaborowa z jakimś wojskowym wysokim rangą. Na uroczystość licznie przybyli koledzy młodego. Panowie w mundurach wychodzącej z urzędu parze uformowali z szabli piękny most, pod którym nowożeńcy przeszli. Panna młoda miała oryginalną niebieską sukienkę i niebieskie goździki. To była piękna para. Kiedyś też udzielałam ślubu policjantowi z Działdowa i pani z Górzna. Na uroczystość przyjechały służbowe samochody na syrenach. To było dość niezwykłe, ale sympatyczne zdarzenie.
- Jakie stroje ślubne były w tamtych latach najmodniejsze?
- Panie najczęściej występowały w gustownych garsonkach, choć zdarzały się tradycyjne, białe suknie ślubne w przypadkach, kiedy para prosto z urzędu szła do kościoła. Panowie tradycyjnie w eleganckich garniturach. Pamiętam zdarzenie, kiedy przybyła do mnie w dość niefrasobliwych okolicznościach, wręcz w podskokach bardzo młoda para a trampkach, bez dokumentów. Powiedzieli, że chcą wziąć ślub natychmiast! Musiałam ich przywołać do porządku i odrobiny powagi. Chyba poniosła ich młodzieńcza fantazja. Z moich obserwacji wynika, że większość par, którym kiedyś udzieliłam ślubu do dziś żyje szczęśliwie i zgodnie.
- Funkcję kierowniczki Urzędu Stanu Cywilnego zakończyła pani...
- Prawie dziewięć lat temu. Na rok przed pójściem na emeryturę, w pięćdziesiątą rocznicę powstania Urzędu Stanu Cywilnego otrzymałam okolicznościowy dyplom uznania za pełnioną funkcję wraz z nagrodą książkową. Teraz jestem na emeryturze, ale niezwykle miło wspominam swoją pracę. Obecnie w Górznie ślubów cywilnych jest niewiele, a te które się trafiają, nie mają już tak uroczystej, niepowtarzalnej atmosfery jak za moich czasów.
