MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Agent spod złotej pagody

Michał Woźniak
Rządzona przez juntę wojskową Birma, zwana oficjalnie Związkiem Mianmar, przypomina Polskę stanu wojennego. Nieustanne kontrole na drogach, obowiązujący miejscowych zakaz poruszania się między prowincjami, codzienne wyłączenia prądu, nieczynne telefony, kilkugodzinne kolejki po paliwo, które również jest reglamentowane i wszechobecne łapówki.

     Dolar niemile widziany
     
Do Birmy można dostać się tylko przez lotnisko w stolicy kraju, Rangunie. Wojsko chce mieć całkowitą kontrolę nad tym kto i po co odwiedza kraj. Zresztą i tak obcokrajowcy są w uprzywilejowanej sytuacji. Miejscowi o przemieszczaniu się między miastami mogą tylko pomarzyć. Zbyt częste kontakty wśród mieszkańców birmańskich prowincji - zdaniem junty - mogłyby bowiem zaowocować rozruchami społecznymi! Tego zaś "młoda" socjalistyczna władza musi za wszelką cenę unikać.
     Tuż przed lądowaniem, wśród kilkunastu "białych" zgromadzonych na pokładzie 737 Mianmar Airways International, panuje nerwowa atmosfera. Wszyscy obawiają się niewiadomej, jaką jest obowiązkowa wymiana pieniędzy podczas przekraczania granicy. Życie w Birmie jest bardzo tanie - jeśli oczywiście płaci się w lokalnej walucie - kyatach. Birmańskie władze żądają jednak wymiany 300 dolarów, niezależnie czy przyjeżdża się tu na tydzień czy miesiąc. W zamian otrzymuje się dolarowe bony o tej samej wartości. Oficjalny kurs dolara jest jednak niemal 10-krotnie wyższy od bonowego przelicznika.
     Co zrobić, by nie stracić? Jeszcze niedawno sposobem na "odzyskanie" pieniędzy było kupno w strefie wolnocłowej "pakietu turystycznego" - butelki whisky i kartonu papierosów. Po ich sprzedaży w hotelu otrzymywało się kwotę pozwalającą na w miarę dostatnie życie. Niewykorzystane bony wymieniało się zaś ponownie na dolary w dniu wylotu...
     Wymień chociaż sto!
     
Wreszcie lądujemy, z taśmy odbieramy bagaże, przechodzimy przez cło. Nikt o żadnej wymianie nawet nie mówi. Paszport z wbitą w Bangkoku wizą ląduje na biurku oficera imigracyjnego: - Teraz proszę wymienić pieniądze i wrócić z zaświadczeniem wymiany po paszport!
     Pod okienkiem z wymianą awantura. - Nie potrzebuję tylu bonów! - krzyczy skromnie odziany obieżyświat. Urzędnicy tylko na to czekają: - Nie chcesz wymienić trzystu dolarów - wymień chociaż sto! Nam nie zależy, ale bez bonów i tak nic nie zrobisz... Wszyscy korzystają z okazji! Tym bardziej że łapówka za pomoc to tylko 5 dolarów, zaś podczas tygodniowego pobytu trudno wydać więcej niż 50 zielonych banknotów z podobizną Waszyngtona. Zadowolone są obydwie strony.
     Chwilę później państwowa, żółto-czarna taksówka wiezie nas przez wyludnione wieczorem uliczki Rangunu do hoteliku usytuowanego niemal u stóp podświetlonej o tej porze złotej pagody Shwedagon - jednego z cudów świata.
     Włosy, złoto, komuniści
     
Pewnego dnia dwóch braci z zamożnej, kupieckiej rodziny spotkało na swej drodze Buddę - głosi miejscowa legenda. Bracia przypadli mu tak do gustu, że podarował im swych osiem włosów, zalecając budowę świątyni (stupy) w Birmie. Z pomocą dobrych duchów - natów - oraz ówczesnego króla wybrano wzgórze nieopodal Rangunu i tak rozpoczęła się historia najsłynniejszej stupy Azji Południowo-Wschodniej. Miejsce kultu już zasłynęło licznymi cudami - ślepi zaczęli widzieć, głusi słyszeć, zasadzone drzewa kwitły i owocowały przez cały rok. Przyciągało to kolejne rzesze pielgrzymów, którzy wokół 90-metrowej stupy zaczęli stawiać mniejsze kapliczki wotywne.
     W XV wieku nastała złota era, którą zapoczątkowała królowa Shinsawbu. Nakazała pokryć świątynię taką ilością złota, która była równa jej wadze. Zwyczaj kontynuowali kolejni władcy - nie trzeba było więc długo czekać, by stupa zyskała miano złotej.
     Mimo późniejszej okupacji brytyjskiej (Birma stała się kolonią) - Shwedagon przetrwała bez większych strat i zniszczeń. Złota użytego do ozdoby jest blisko 60 ton i codziennie kilkanaście gramów przybywa. Wszystko za sprawą wiernych, którzy składają ofiary, nalepiając na posążki Buddy rozbity na płatki kruszec.
     Do położonej na wysokim wzgórzu stupy prowadzą długie schody. Wejście na szczyt jednak nie męczy - wszystko dzięki... darowi Związku Radzieckiego. Przed laty towarzysze podarowali swym pobratymcom z Komunistycznej Partii Birmy ruchome schody - prawdziwe schody do nieba.
     Przed wejściem na główny taras trzeba jeszcze tylko ściągnąć sandały i już można cieszyć się widokiem kilkudziesięciu świątynek i górującej nad nimi złotej stupy. Mimo wczesnej pory na marmurowej posadzce siedzi, leży, modli się tłum. Odziani w ciemnoczerwone szaty mnisi składają w imieniu pielgrzymów dary Buddzie - ryż, owoce, kwiaty i najważniejszy - święty lotos.
     Spacerujący po dziedzińcu oficerowie służby bezpieczeństwa dokładnie obserwują wiernych. Praktyki religijne są dozwolone, ale trzeba być czujnym. Kto wie, czy buddyjscy mnisi nie będą starali się sprowokować antyrządowych rozruchów? Choć i to środowisko jest przez władze dobrze rozpoznane - nie brakuje agentów w szafranowych strojach buddyjskich mnichów...
     Słoń z narkotykowego trójkąta
     
Okolice jeziora Inle to już tereny słynnego Złotego Trójkąta - usytuowanego na pograniczu Birmy, Tajlandii i Laosu - centrum produkcji opium w Azji Południowo-Wschodniej.
     Skoro świt wynajmujemy łódź i wąskim kanałem wypływamy na jezioro. Po kilku godzinach, przeciskając się wśród łodzi-kramów, dopływamy do olbrzymiego targowiska na przeciwległym brzegu. Oprócz ryb, lokalnych owoców i warzyw można tu kupić niemal całe "oprzyrządowanie" do palenia narkotyku - mosiężne fajki, ubijaki, maleńkie wagi szalkowe i odważniki w kształcie hinduistycznego boga-posłańca - Garudy. Nigdzie nie można znaleźć jednak najważniejszego miejscowego wyrobu - białego proszku z makowinowego soku. Dziwne... Miejscowi pytani o możliwość kupna narkotyku tylko wzruszają ramionami...
     - Dobrze wiedzą, o co chodzi - tłumaczy przewodnik. - Nikt jednak oficjalnie nie przyzna się do posiadania opium. Tym bardziej nieznanej osobie. Po co robić i sobie i tobie kłopoty? I tak rękę na wszystkim trzyma armia. Rządzenie sporo kosztuje, broń jest droga, rozbudowany system inwigilacji pochłania krocie - a co może dać większe zyski niż handel narkotykami?
     Takiej pamiątki z Birmy więc nie będzie. A może to i lepiej? Posiadanie nawet minimalnych ilości opium grozi ciężkim więzieniem. Zamiast proszku w plecaku lądują więc odważniki i faja w kształcie latającego słonia.
     Boso, ale w ostrogach?
     
Wojskowe władze dbają, by ubóstwo nie było widoczne - zwłaszcza tam, gdzie przyjeżdżają turyści z zagranicy. Trzęsienie ziemi, które nawiedziło w 1975 roku okolice Pagan - najważniejszego w tej części Azji ośrodka kultu buddyjskiego było doskonałą okazją do zaprowadzenia "nowego ładu". Niemal bez namysłu podjęto decyzję o "oczyszczeniu strefy archeologicznej" (świątynie liczą sobie ponad tysiąc lat) z mieszkańców.
     Uszkodzone trzęsieniem ziemi chałupy rozebrano, ludność zaś przesiedlono w inne rejony kraju. Tych, którzy chcieli powrócić - skutecznie odwiedziono od tego pomysłu. Ciężkich więzień i obozów pracy w Birmie nie brakuje. Najbardziej opornych zmuszono do opuszczenia kraju. Żyją teraz w obozach dla uchodźców w sąsiedniej Tajlandii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska