Wtedy wydawało się, że uda się jej wyjść na prostą. W pomoc tej niezwykłej kobiecie zaangażowało się wiele osób - sąsiedzi, pielęgniarki, lekarze. Jednak w ostatnim czasie choroba zaatakowała ze zdwojona siłą. Agnieszka nie dopuszczała do siebie myśli o śmierci, ale myśl o tym, że dzieci mogą podzielić jej los i trafić do domu dziecka nie dawała jej spokoju.
Zmarła w ubiegły czwartek. Nie doczekała swojego pierwszego samodzielnego mieszkania. Co gorsza, wydawało się, że jej obawy się spełnią, i dwie córki, które pozostawały pod jej opieką, trafią do placówki opiekuńczej. I tym razem jednak pojawili się ludzie życzliwi. Dzięki szybkiej reakcji dyrektora domu dziecka i włocławskiego sądu, dzieciom oszczędzono dodatkowego stresu. Zgodnie z życzeniem Agnieszki, dziewczynki przygarnęła rodzina Jana Koralewskiego. U Koralewskich pozostaną do czasu, kiedy brat Agnieszki uzyska możliwość zaadoptowania dziewczynek.
- Wiele przy niej doświadczyłem, a znaliśmy się raptem od lata 2007 roku, kiedy to po raz pierwszy zwróciła się do mnie o pomoc w sprawie mieszkania. - mówi Jan Koralewski. - Agnieszce się nie udało tu na ziemi, może tam na górze, wszystko zostanie jej wynagrodzone.