- Kiedyś, będąc bodajże 11-letnim chłopakiem, przyjechałem z tatą Syrenką do ciotki w Warszawie opowiada Tomasz Karolak - Zaparkowaliśmy pod budynkiem Pasty. Ojciec czegoś zapomniał i wrócił na górę, a ja zostałem w samochodzie. Wtedy obok stanęła fura, na widok której oniemiałem! To była Alfa Romeo, model Giulietta albo Alfetta. Ważne, że miała przepiękną linię, fantastyczny znaczek, alufelgi i niepowtarzalny dźwięk silnika.
Alfa jak Alonza
Oglądałem ją chyba pół godziny i najwidoczniej to wydarzenie wbiło mi się w podświadomość. Od tamtej pory zacząłem podziwiać samochody, bo niektóre - nie ma co ukrywać - są dziełami sztuki. To dziedzina wzornictwa przemysłowego niebywale oddziałująca na moje zmysły. Zachwycam się brykami, oglądam za nimi na ulicy, jak za kobietami. Należę też do Cuoresportivo, największego internetowego fanklubu Alfy Romeo w Polsce. To moje hobby, mój świat, do którego zawsze mogę uciec.
Samochody pomagają mi na przykład w sytuacjach podbramkowych z kobietami. Żeby odreagować, wsiadam za kierownicę, jadę gdzieś 500 kilometrów i od razu czuję się lepiej.
Ja nawet rozmawiam z moimi furami i nadaję im imiona! Na przykład Audi A5 to Alfons, dlatego że mogę na niego wyrwać każdą dziewczynę. Volvo jest dostojnym szwedzkim królem Waldemarem, a Alfę Romeo 166 nazywam Alonza. Miałem też kiedyś Volkswagena Golfa, którego ochrzciłem Gotfrydem, bo był typowym niemieckim Krzyżakiem.
Zaczęło się od "łezki"
Wygląd bryki jest dla mnie ważniejszy niż aspekt użytkowy. Samochód, którym jeżdżę, musi być niecodzienny. Taką dewizą kieruję się od początku. Moim pierwszym samochodem była kultowa Honda Civic. Piękna łezka, do dziś bardzo popularna wśród młodych ludzi. Potem przesiadłem się do Alfy Romeo 155, którą kupiłem bez kół, bo ktoś je ukradł. Do tego była po wypadku, o czym poprzedni właściciel nie raczył mi powiedzieć. Miałem z nią sporo kłopotów, ale to taka piękna fura, że nawet przez chwilę nie żałowałem tego zakupu.
Nie mam żadnych wątpliwości, że najpiękniejsze są samochody konstruowane przez Włochów i Porsche 911. Niemieckiego superauta jeszcze nie mam, ale mogę się cieszyć kilkoma włoskimi gablotami z lat 70-tych, 80-tych i 90-tych, których już się nie produkuje. Posiadam dwie Alfy Romeo 155.
Mam też genialną 220-konną Alfę Romeo 166 z 2000 roku napędzaną trzylitrową widlastą szóstką i Alfę Romeo Spider z 1978 roku. To moja najstarsza fura, jako jedyna widnieje w ewidencji pojazdów zabytkowych i ma żółte blachy. W warsztacie stoi jeszcze Maserati Ghibli, kanciasty potwór z napędem na tylną oś. Kupiłem go z uszkodzonym silnikiem i nie mogę się doczekać, kiedy będzie zrobiony, bo na pewno ma niezłego kopa.
Te samochody mają styl, duszę i nie są nafaszerowane elektroniką, więc wymagają od kierowcy więcej niż współczesne fury.
Kosztowna słabość
Posiadam też cztery samochody, którymi jeżdżę na co dzień. Wszystkie są góra dwuletnie. Mam je zawsze pod ręką.
Niestety, mentalnie ciągle jesteśmy w PRL-u. Dla wielu ludzi ktoś, kto kolekcjonuje samochody, jawi się jako dziwak. Bo pewnie wydaje mnóstwo kasy. Owszem, to dosyć kosztowna słabość, ale sprawia dużo frajdy.