
Witold Sielatycki, odznaczony Krzyżem Walecznych
(fot. Ze zbiorów prywatnych)
Klementyna Ciesielska z Przystani koło Działynia (gm. Zbójno) niedawno skończyła 80 lat. I choć większość swojego życia spędziła tutaj, to nadal na wspomnienie wojny jej oczy zachodzą łzami.
Urodziła się w Nowopolu niedaleko Wilna. Dlaczego akurat tam? O tym, poniekąd, zdecydowała historia. Jej dziadek walczył bowiem pod skrzydłami Józefa Piłsudskiego. W nagrodę za swoje męstwo dostał ziemię i las na Kresach Wschodnich. Miał czterech synów. Najstarszy był Józef, potem Witold - tata pani Klementyny, Wacław i Tomasz. Polacy, patrioci, których przodkowie walczyli za ojczyznę. Musieli za to zapłacić. Ich dramatyczna historia rozpoczęła się 10 lutego 1940 r.
Czytaj także: Potomek ruskich kniaziów, wnuk powstańców styczniowych i inni
Godzina na spakowanie
- Tego dnia NKWD aresztowało całą naszą rodzinę, dając nam godzinę na spakowanie dobytku - mówi pani Klementyna.
Miała siedem lat. W bydlęcych wagonach, w pierwszym transporcie na Sybir, jechała z rodzicami oraz rodzinami Józefa i Wacława (Tomasz miał wówczas 18 lat, uciekł, po wojnie słuch o nim zaginął).
W miejscu zesłania - w Kazachstanie bracia ciężko pracowali w lesie. W mrozie. Temperatura dochodziła nawet do minus 30 stopni. - Żeby przetrwać jedliśmy korzonki i trawę - mówi pani Klementyna.
Przełom nastąpił w lipcu 1941 roku. Między naszym rządem w Londynie a Moskwą została zawarta umowa dotycząca utworzenia polskiej armii na terenie ZSRR. Jej dowódcą został generał Władysław Anders, więzień Łubianki.
Zaciągnęli się również Witold i Wacław.
Żołnierze nie mieli co jeść, chorowali. To skłoniło dowództwo do wyprowadzenia polskiej armii ze Związku Radzieckiego. Statkami popłynęli do obecnego Iranu, potem był Irak, Palestyna i Egipt.
Ranny w nogę i obojczyk
Bracia Sielatyccy trafili do 3. Kresowej Dywizji Piechoty. Witold do 3. Karpackiego Batalionu Ciężkich Karabinów Maszynowych, a Wacław do 1. Pułku Artylerii Lekkiej. W 1944 r. brali udział w słynnej bitwie pod Monte Cassino.
Witold, który znalazł się na pierwszej linii ognia został ranny w nogę i w obojczyk. Najpierw leżał w szpitalu polowym w Bolonii, a potem w Edynburgu w Szkocji. Zarówno tata pani Klementyny, jak i jego brat za udział w walkach otrzymali Krzyż Walecznych, a także inne odznaczenia, m.in. brytyjską Gwiazdę Italii. Zostali też awansowani na wyższe stopnie - Witold - starszego strzelca, a Wacław - plutonowego.
Józefa, który początkowo pozostał w Kazachstanie, by opiekować się szóstką dzieci (jego żona zmarła), w międzyczasie także powołano do armii. Walczył pod dowództwem generała Zygmunta Berlinga, przemierzając z nim szlak od Lenino do Berlina.
Czytaj też: Zapomniani bohaterowie 1939-1945 na Cmentarzu Bohaterów Bydgoszczy [zdjęcia]
W 1945 r. Witolda i Wacława przetransportowano do Anglii. Poprzez Czerwony Krzyż dowiedzieli się, że ich żony i dzieci wróciły do Polski i osiedliły się w okolicach Działynia. Najpierw udało się wrócić Józefowi, potem Wacławowi, a na końcu, w 1947 r., Witoldowi.
Józef przeżył 84 lata, Wacław - 78 lat. Obaj zmarli w 1983 roku. Najwcześniej odszedł ojciec pani Klementyny - Witold Sielatycki, w 1960 roku, mając zaledwie 58 lat.
Na szczęście wróciliśmy
- Dziadek był schorowany - opowiada Krzysztof Ciesielski, syn pani Klementyny. - W szpitalu, po tym, jak został ranny pod Monte Cassino, leżał prawie dwa lata. To się za nim ciągnęło. Po powrocie do Polski, jako że przyjechał z kraju kapitalistycznego, musiał stawiać się na posterunku w Lipnie. Szedł tam pieszo. Od nas to 22 kilometry w jedną stronę.
Pan Krzysztof wie to z historii rodzinnych. - Niestety, dziadka nie poznałem, bo urodziłem się dwa lata po jego śmierci, ale jego braci pamiętam doskonale.
Stare, niełatwe czasy wspominała także babcia pana Krzysztofa, Maria (zmarła, gdy miał 28 lat). - Potrafiła pięknie to robić, czasami, jak ktoś przyszedł w odwiedziny, to tak się zasłuchał, że wychodził o północy - mówi z uśmiechem pan Krzysztof.
Pan Krzysztof, mimo że jest rolnikiem, historię wojenną i powojenną ma w małym palcu. - Nasza rodzina i tak miała dużo szczęścia, bo wróciła z Kazachstanu - uważa. - Ilu Polaków nigdy się tego nie doczeka?