https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Anthony Stephens w Polsce czuł się jak w domu

Rozmawiał Paweł Skraba
Anthony Stephens w Polsce czuł się jak u siebie w domu
Anthony Stephens w Polsce czuł się jak u siebie w domu Fot. Paweł Skraba
Rozmowa z Anthony Stephensem z Antyli Holenderskich, delegatem IAAF na igrzyska w Pekinie.

- Jedzie pan do Pekinu z obawami?
- Nienawidzę, jak ktoś łamie prawa człowieka. Boję się, że za sprzeciw i obronę słabszych trafię do chińskiego więzienia (śmiech). A poważnie - dzieje się bardzo źle. Polityka nie może wygrywać ze sportem. Sport jest piękny właśnie dlatego, że nie ma nic wspólnego ze sporami i konfliktami politycznymi. Nie można tego zmieniać. Władze chińskie nic w ten sposób nie osiągną. Co więcej, same sobie zaszkodzą, bo gdy na igrzyskach będzie coś nie tak, ujrzy to cały świat.

- Czym zajmuje się pan w światowej federacji lekkoatletycznej?
- Koledzy mówią na mnie "człowiek orkiestra". Teoretycznie zajmuję się finansami, a praktycznie pełnię funkcję trenera, psychologa i wiele innych. Najbardziej lubię pracować z dziećmi. W moim kraju na ich szkolenie kładzie się ogromny nacisk. Jest kilka grup wiekowych, a dzieci zaczynają uprawić lekkoatletykę w wieku siedmiu lat. To przynosi efekty. Jesteśmy bardzo małym państwem, a do Pekinu leci aż dwóch lekkoatletów.

- Po ponaddwutygodniowym pobycie w Polsce wrócił pan na Karaiby. Co opowiedział pan rodzinie i znajomym o Polsce?
- Same superlatywy. To wspaniały kraj ze wspaniałymi ludźmi! Rodzinie powiedziałem, że wkrótce musimy przyjechać do was na wakacje.

- Który moment utkwił panu najbardziej w pamięci?
- Przede wszystkim zapamiętam ludzi, których poznałem. Wolontariuszy, sędziów, dziennikarzy. To jest dla mnie najważniejsze, bo ludzie w waszym kraju są naprawdę niezwykli. Zwiedziłem wiele ciekawych miejsc w Bydgoszczy. Byłem w ZOO, zobaczyłem muzeum, Stary Rynek i byłem na meczu żużlowym. Dla mnie to zupełnie egzotyczny sport i wywarło na mnie to ogromne wrażenie. Z zaciekawieniem obserwowałem też polską kulturę i w oczy rzuciła mi się jedna rzecz: w niedzielę większość ludzi idzie do kościoła na mszę świętą, podobnie jak w Holandii, gdzie spędziłem wiele czasu.

- Wiedział pan cokolwiek o Polsce przed przyjazdem?
- Znałem historię waszego kraju i wiedziałem, jak wielką rolę odegrali Polacy w czasie II wojny światowej. Na Antylach uczą o tym w szkole. W Polsce spodziewałem się ciszy, spokojnych ludzi i dziewiczych terenów. A tu gwarno, a ludzie szaleni, oczywiście w pozytywnym sensie. Wziąłem też wiele ciepłych rzeczy, bo gdy sprawdzałem pogodę w Internecie, nie było optymistycznie. Zapowiadano temperaturę w granicach 10-15 stopni, więc dla mnie to jak zima. Na szczęście, prognozy okazały mylne i nie było tak źle.

- Nauczył się pan może kilku słów po polsku?
- Starałem się podsłuchiwać, ale to nie było łatwe. Ciągle jakieś "rz", "sz" i "cz". To straszne (śmiech). Pamiętam, że na ulicy ciągle słyszałem "dobra". Polacy nadużywają tego słowa, więc jak przyjadę na wakacje do Polski, będę mówił, że wszystko jest dobre.

- Jedzenie też?
- Niestety, nie zasmakowaliśmy typowej polskiej kuchni, bo w hotelu dominowały dania z góry ustalone przez dietetyków. Mimo to kilka razy jadłem kotlet schabowy, zrazy i ten wasz słynny bigos. Były pyszne.

- Czy kuchnia karaibska bardzo różni się od polskiej?
- Jedzenie jest bardzo podobne. Używamy po prostu innych przypraw. Jemy też trochę więcej ryżu, warzyw i ryb. Z mięs przede wszystkim kurczak i indyk, a lekkoatleci w naszym kraju raz w tygodniu jedzą czerwone mięso. Dla nas jest to bardzo ważne, dlatego jadąc do Polski powiedziałem szefowi naszego hotelu, że bardzo mi zależy na tej potrawie dwa dni przed startem mojego zawodnika.

- Dlaczego czerwone mięso?
- To nasz taki przesąd, a poza tym zawiera dużą ilość protein.

- Kupił pan jakieś pamiątki z Polski?
- Polską czapkę, koszulkę z orzełkiem, kubek z logo Bydgoszczy, żebym zawsze pamiętał o tym niesamowitym mieście i ludziach, których tam poznałem. Ponadto kupiłem srebrne kolczyki i korale dla mojej mamy oraz kilka innych upominków dla rodziny. W sumie na zakupy wydałem ponad 500 zł. Mniej więcej taką samą sumę wydałem na polskie jedzenie i fast foody (śmiech).

- Jak rozpoczęła się pana przygoda z lekkoatletyką?
- Urodziłem się na jednej z wysp, będących kolonią holenderską. Wiele czasu spędzałem jednak w krajach Beneluxu. Zresztą do dziś w każdy weekend latam do Holandii odwiedzić rodzinkę. Sama podróż samolotem zajmuje około 9 godzin i do tego sporo kosztuje. Na szczęście mam duże zniżki (śmiech). Nigdy nie byłem związany z lekkoatletyką i - co więcej - nie przepadałem za bieganiem czy skakaniem. Przez kilkanaście lat byłem zawodowym żołnierzem w mojej drugiej ojczyźnie - Holandii. Tam głównie zajmowałem się pracą z dziećmi, ale też brałem udział w misjach stabilizacyjnych i pomagałem ludziom w czasie różnych katastrof, zwłaszcza ekologicznych. Gdy przeszedłem na emeryturę, dostałem propozycję pacy w federacji lekkoatletycznej. Postanowiłem spróbować i nie żałuję.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska