- Jak się czuje człowiek, bez którego podpisu mogą nie odbyć się igrzyska olimpijskie w Londynie w 2012 roku?
- Na pewno stanąłem przed największym wyzwaniem w swojej zawodowej karierze. Rzeczywiście, jestem odpowiedzialnym za budowę olimpijskich obiektów i nic nie zostanie oddane do użytku bez mojego podpisu. Ale cała rzecz polega na tym, żebyśmy w tym ogromie pracy i problemów zdążyli na czas.
- Zostało pięć i pół roku.
- Dwa lata już poświęciliśmy na planowanie, kolejne cztery przeznaczamy na realizację za rok na końcowe przygotowanie. Musimy zdążyć.
Londyn reklamy nie potrzebuje
- Czy Londyn to dobre miejsce na igrzyska?
- I tak, i nie. Ma bogatą infrastrukturę, lecz z kolei wybrano bardzo trudne miejsce na lokalizację centrum, czyli parku Olimpijskiego w Stratford. Czasami żartuję, że jeśli ktoś szukał celowo najgorszego miejsca to strzelił w dziesiątkę. Cały teren spina pięć dzielnic, które w angielskim rankingu są w dziesiątce najbardziej ubogich i zdeprawowanych, a trzy z nich na ostatnich miejscach. To zbiorowisko śmieci i zanieczyszczeń. Ta wschodnia część Londynu to również park przemysłowy, więc wysiedlić trzeba też około 500 firm. Ten proces odbywa się bardzo opornie. Ludzie się zasiedzieli, niektóre firmy mają stuletnią tradycję, funkcjonują w 200-letnich domach i mają swoich stałych klientów właśnie w tym rejonie. Na dodatek teren poprzecinany jest wieloma kanałami. Musimy przenieść 47 mostów o łącznej długości 3 kilometrów, a główny z nich ma 70 metrów szerokości. Koniec czerwca 2007 roku jest dla nas kamieniem milowym na wysiedlenie tamtej części i mam nadzieję, że nam to się uda. Na razie wszystko idzie dobrze. Mamy na ten cały proces półtora miliarda funtów oraz przegłosowane przez parlament stosowne ustawy.
- 24 godziny po ogłoszeniu zwycięstwa Londynu w walce o igrzyska nastąpiły w tym mieście tragiczne zamachy w metrze. Czy Anglicy są w ogóle zadowoleni, że będą gościć za kilka lat tak wielką imprezę?
Edmund Obiała
60 lat temu urodził się we wsi Niszczewice na Kujawach. Tam skończył szkołę podstawową, potem kształcił się w Bydgoszczy w Technikum Geodezyjnym i Wyższej Szkole Inżynierskiej oraz na Politechnice Poznańskiej. Pracował m.in. przy budowie stadionów olimpijskiego w Sydney, Evertonu, Chelsea, budynku Narodowego Banku w Sydney, Sydney Football Stadium czy National Tennis Centre w Melbourne. Jeden z najbardziej wpływowych Polaków za granicą, laureat nagrody "Pomorskiej" - "Ludzie przełomu". Obecnie w jednej z największych firm w Wielkiej Brytanii - koncorcjum CLM - jest szefem budowy wszystkich obiektów olimpijskich w Londynie.
- W dniu, kiedy Londyn wygrał zapanowała euforia, choć to już po raz trzeci w historii. Ale wiadomo, jak to Anglicy - jak ochłonęli pojawiło się też wiele sceptycznych głosów. W prasie codziennie przeczytać można 20-30 artykułów, poświęconych igrzyskom. Od skrajnych, jak "oddajmy olimpiadę Paryżowi" do pozytywnych. Oczywiście, każda rzecz daje dziennikarzom powód do ataków, głównie na komitet organizacyjny (LOCOG, czyli London Organizing Committee of the Olympic Games - red.), który jest łącznikiem między MKOl a angielskiem związkiem olimpijskim (British Olympic Association - red.). Wydzielono również specjalną organizację, która ma zająć się wyłącznie inwestycjami - Olympic Delivery Authority. Właśnie z nią moja obecna firma podpisała kontrakt i stąd moja funkcja. Anglicy chcą, aby ich igrzyska zyskały miano najbardziej zielonych i ekologicznych w historii; z najpiękniejszymi, ponadczasowymi obiektami, najlepszą bazą hotelową i komunikacją. Choć specjalnej reklamy Londyn już nie potrzebuje, władze chcą uzyskać wizerunek najpiękniejszego miasta na świecie, które przyciągnie jeszcze więcej biznesmenów i inwestorów.
- Jaki będzie koszt przygotowania i przeprowadzenia igrzysk?
- Według pierwszych projektów budżet na inwestycje miał zamknąć się kwotą 2,4 miliarda funtów. I są z nim ciągłe kłopoty. Już skoczył o 900 milionów. Kolejne założenia też mogą się nie spełnić i wówczas jeszcze wzrośnie. Na razie stanęło na 3,3 miliarda funtów. Angielski rząd finansuje budowę obiektów, natomiast samą organizację - MKOl oraz sponsorzy. Wokół parku Olimpijskiego powstaje ogromne centrum biznesowo-handlowe kosztem 3,7 miliarda funtów, które ma też być gotowe na igrzyska. Podejrzewam, że całkowity koszt przygotowania i przeprowadzenia tej imprezy zamknie się w 25 miliardach funtów, bo wiele innych kwot nie jest wliczanych do oficjalnego budżetu igrzysk, a są z nimi związane. My będziemy projektować i budować obiekty tak, aby nie tylko służyły igrzyskom, ale jak najlepiej funkcjonowały po ich zakończeniu. Będą w dużej części demontowane.
Stadion mój widzę ogromny
- Centrum parku Olimpijskiego, to oczywiście, całkowicie nowy stadion olimpijski.
- Jest, co prawda, w Londynie Crystal Palace, lecz 20 tysięcy miejsc siedzących to zdecydowanie za mało. Na igrzyska potrzeba co najmniej cztery razy tyle. MKOl ma zasadę, że na ceremonię otwarcia sama rozdysponowuje 55 tys. biletów, a kolejne 25 tys. idzie na rynek. Właśnie w tej chwili pracujemy nad projektem tego 80-tysięcznika. Rozstrzygnęliśmy już przetarg na projekt, który wykonała firma HOK, z którą pracowałem w Sydney. Problem w tym, że jest piękny, ale za drogi. Mogę zdradzić, że dach to koncepcja otwierającego się i zamykającego kielicha kwiata. Przez ostatnie trzy miesiące z całym moim zespołem łamiemy sobie głowę, jak zrobić, aby formę architektoniczną ocalić, a tyle nie zapłacić.
- Można porównać to wyzwanie do budowanego przez pana stadionu olimpijskiego w Sydney?
- To trudniejsze zadanie. W Sydney projektowaliśmy najpierw na 15 tys., potem dodaliśmy jeszcze 35 tys., które po igrzyskach zostały rozebrane. Teraz ma być 80-tysięcznik, a po igrzyskach zostanie 25 tys. Zatem tylko część stadionu może być stała, a pozostała szybko gotowa do rozebrania. A wszystko to musi zmieścić się w ściśle zaplanowanej kubaturze. MKOl i w tym zakresie ma swoje przepisy. Żeby zadowolić wszystkich potrzeba około 150 tys. metrów kwadratowych powierzchni. Lwia część musi być najwyższej klasy dla gości, oficjeli i przedstawicieli mediów. I to musi się zmieścić w części stałej.
- Ale sam stadion olimpijski to chyba nie wszystko, czego potrzeba Londynowi?
- Igrzyska odbywać się będą w kilku strefach. W parku Olimpijskim znajdą się: stadion, pływalnia, hale do koszykówki, piłki ręcznej, szermierki, boiska do hokeja na trawie; poza tym welodrom, tor do wyścigów BMX oraz korty tenisowe i tory łucznicze dla niepełnosprawnych. Pracować przy jego budowie będzie 9 tysięcy osób, do czego trzeba doliczyć różnych dostawców i podwykonawców. W tym na pewno wielu Polaków, którzy są w Anglii cenionymi pracownikami. Poza parkiem Olimpijskim są strefa rzeczna, centralno-miejska, wszystkie stadiony piłkarskie z nowym Wembley na czele, na którym odbędzie się finał. Tam też wiele rzeczy trzeba przerobić. W Hyde Parku odbędzie się triathlon, w Greenvich Parku zbudujemy stadion hippiczny z widownią dla 23 tys. widzów oraz halę krytą na 22 tys. A w okolicy Big Bena będzie rozgrywana siatkówka plażowa. W sumie na wszystkich obiektach, które są lub muszą jeszcze powstać, brakuje 300 tys. siedzeń. Park Olimpijski pochłonie 60 procent naszego budżetu na inwestycje.
- Czy Londyn zostanie już za kilka miesięcy sparaliżowany przez wielki plac budowy?
- W tej chwili inwestycje na komunikację w tym mieście wynoszą 15 milardów funtów! Już jest wykonane przebicie z Eurotunelu do parku Olimpijskiego. Na jego terenie będzie uruchomiona międzynarodowa stacja kolejowa i w pierwszej kolejności szybkie połączenie do King's Cross. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, przewiezienie około pół miliona ludzi do parku Olimpijskiego nie powinno stanowić większego problemu. Transport w Londynie już jest bardzo dobry, a może być najnowocześniejszy w historii igrzysk.
Polska? Nie widzę przeszkód!
- Trudno nie być pod wrażeniem. A w 2012 igrzyska olimpijskie chciała mieć Polska...
- Nie widzę przeszkód, aby w naszym kraju kiedyś odbyła się taka wielka impreza. Tylko trzeba zabrać się do tego porządnie i odsunąć, przede wszystkim, polityków. Oczywiście, bez polityki się nie obędzie, tak jak i w Anglii. Tam minister sportu jest odpowiedzialny za wszystko wraz z Sebastianem Coe, który stoi na czele komitetu organizacyjnego oraz merem Londynu Kenem Livingstonem. Natomiast większość polityków stoi z boku. Władzę, poprzez specjalne akty parlamentu, przekazano fachowcom. Jeśli w Polsce będzie podobnie, nie widzę przeszkód.
- Ale każda nowa władza ma swoje pomysły i nie ma czegoś, co Anglicy nazywają "commitment". Poza tym to nie jedyna przeszkoda?
- To zrozumiałe, że potrzebne są wielkie pieniądze. Warszawa nie ma odpowiedniej infrastruktury... Taki Londyn posiada milion miejsc hotelowych. Na igrzyska w Europie przyjeżdża z reguły 200-250 tys. kibiców. Baza hotelowa i nowoczesne rozwiązania komunikacyjne w Warszawie praktycznie nie istnieją. Miasta przecież nie można zamknąć, ono musi podczas igrzysk funkcjonować. W Londynie trzeba codziennie przerzucić do pracy 3-4 mln ludzi, a oprócz tego spełnić wymagania tysięcy tych, którzy będą zainteresowani igrzyskami. Przez te kilka tygodni przy igrzyskach będzie pracować aż 150 tys. ludzi.
- To może na otarcie łez na razie dostaniemy piłkarskie mistrzostwa Europy wraz z Ukrainą?
- Wydaje mi się, że w zespołach propagujących idee wielkich imprez w naszym kraju są głównie ludzie, którzy chcą zabłysnąć pomysłem, nie rozumiejąc ciężaru przedzięwzięcia. Wszystkim wydaje się, że projektowanie i budowanie obiektów to sprawa najważniejsza. Oczywiście, bez tego nie mogą odbyć się igrzyska czy piłkarskie mistrzostwa. Ale to i tak sprawa prostsza od całej organizacji. A podczas tych wszystkich spotkań ciężar spoczywał właśnie na budowaniu. Rzucenie hasła nie wystarczy.
- UEFA przesunęła termin ostatecznej decyzji na wiosnę. Czasu na przygotowanie jest coraz mniej...
- Włosi tymczasem są gotowi przyjąć mistrzostwa już jutro. Byłbym bardzo ostrożny wobec stwierdzeń, że zbudujemy stadion w ciągu półtora roku.
- Kielce to zrobiły w dwa lata.
- Ale to maleństwo, które pomieścić może maksymalnie 22 tys. widzów w 30 rzędach. Jeśli mówimy o 50-tysięcznikach, które muszą spełniać wymogi UEFA i FIFA, to znacznie poważniejsza sprawa.
- Tak, jak Wembley, które pan też budował.
- Przy przebudowie tego stadionu pracowałem od 1999 roku do końca 2000. W tym czasie też budowaliśmy też Chelsea, ale jeszcze nie dla Romana Abramowicza. Poprowadziłem projekt Wembley, ustawiłem cały program, podpisałem kontrakt, zrobiłem wszystkie założenia odnośnie sposobu konstruowania. Pod koniec 2000 roku odszedłem, gdyż mój punkt widzenia nie zgadzał się z punktem widzenia Rady Nadzorczej. Cały czas wszystko jest jednak realizowane według moich założeń. Niedawno Izba Lordów oraz mer Londynu zwrócili się do mnie z prośbą o ekspertyzę. Wembley miało być oddane do użytku już przed rokiem. Przesunięto termin otwarcia na 13 maja tego roku na finał Pucharu Anglii. Niektórzy mieli jednak wątpliwości. Opracowałem więc raport, że Wembley będzie gotowe dopiero na koniec 2007 roku. I postanowili postępować według tego założenia. Tam jest bardzo dużo problemów z technologią stadionu. To ogromny, 90-tys. moloch z powierzchnia użytkową 260 tys. metrów kw., czyli około pięć wieżowców 50-piętrowych mieści się pod trybunami.
- Polscy piłkarze nigdy nie wygrali na Wembley, a pan tak...
- Oby w końcu wygrali! Przy takich przedsięwzięciach trzeba przede wszystkim pamiętać o tym, że obiekty muszą być wielofunkcyjne i mają służyć przez wiele lat. W Sydney stadion kosztował 640 milionów dolarów. Koszt utrzymania i odtwarzania go przez 50 lat to 1,3 miliarda dolarów. Te koszty trzeba uwzględniać w biznesplanie. I właśnie od niego zaczyna się całe przedsięwzięcie.
A bydgoska "Łuczniczka" generuje długi i przez długi czas po jej otwarciu wiele pomieszczeń było nie zagospodarowanych.
-- To nie do pomyślenia, ale są to naleciałości poprzedniego systemu. Stadiony czy hale sportowe to przedsiębiorstwa. A żadne przedsiębiorstwo nie może fukcjonować bez precyzyjnego biznesplanu. W Polsce brakuje wykwalifikowanych menedżerów, a cały czas zajmują się tym przypadkowi ludzie. Niektórzy nawet nie wiedzą, jak pozyskać pieniądze z Unii Europejskiej.