- Minęły dwadzieścia dwa lata, odkąd opuścił pan bydgoskie Liceum Muzyczne, pojechał na studia do Krakowa, potem do Norymbergi, by wreszcie stać się jednym z najsłynniejszych barytonów świata i śpiewać w mediolańskiej La Scali. Bywał pan w rodzinnych stronach?
- Bywałem, ale prywatnie. I w Więcborku, gdzie się urodziłem, i w Bydgoszczy, gdzie się uczyłem. Jednak występuję tu po raz pierwszy. Czuję coś w rodzaju podniecenia, bo wszyscy mnie tu znają jako instrumentalistę. W szkole grałem na fortepianie i organach. Umiem jeszcze grać na nerwach, jestem nawet perfekcjonistą w tej dziedzinie, ale to chyba poza tematem?
- Komu pan tak gra?
- Tylko tym, którzy mnie grają.
- Co trzeba zrobić, żeby zaśpiewać w legendarnej La Scali?
- Zaśpiewać, to się zdarza. Było kilku Polaków, którzy w La Scali śpiewali. Natomiast mnie, jako trzeciemu obcokrajowcowi w historii tej opery, zdarzyło się śpiewać główną rolę - Trubadura - Verdiego w premierze wznowieniowej. Dla Włochów Verdi jest czymś w rodzaju świętości. Rzadko dopuszczają do niego cudzoziemców.
- A pan zaśpiewał pod dyrekcją najsławniejszego dyrygenta, szefa mediolańskiej La Scali - Riccarda Muti...
- ... i to w roku Verdiowskim.
- Ile płaci się śpiewakowi za jednorazowy występ w La Scali?
- Mogę powiedzieć, ile ja dostaję. Oczywiście nie w konkretnych kwotach, bo tego się nie ujawnia. Ale... można za to kupić małolitrażowy samochód.
-?!
- Są i tacy, którzy mogą kupić większy samochód. Tyle płaci La Scala. To już jednak inny świat. Wielki świat. Gdy byliśmy w Tokio, woziły nas czternastometrowe limuzyny z barkiem i telewizorem w środku.
- Czarne?
- Różne. Moja była akurat szara. A wszystko tylko dlatego, że byliśmy z La Scali. Bilety w Tokio -i to wcale nie na premierę! - kosztowały 1000 dolarów.
- Więc co zrobić, żeby zaśpiewać w La Scali?
- Być na topie i dostać się na przesłuchania. Mieć dużo szczęścia i dobrego agenta. Być w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. I jeszcze mieć dobre warunki psychiczne.
- To znaczy?
- Wiele osób ma świetny głos, jednak traci go ze strachu. A stres w La Scali jest ogromny. Włoska publiczność nie przebiera w środkach, jeżeli coś jej nie odpowiada.
- Chyba nie rzuca pomidorami?
- Rzuca! Koledzy opowiadali o pomidorach. Częściej natomiast gwiżdże i tupie.
- Ale gaża może wynagrodzić takie stresy.
- Włosi, Hiszpanie, Francuzi i Niemcy płacą ekstremalnie dużo.
- A ile płacą panu w Polsce?
- Kupić za to można dwa średnie telewizory albo jeden duży. Tylko proszę pamiętać, że jednak należę do najlepiej opłacanych śpiewaków.
- Gdzie pan teraz mieszka?
- W Warszawie. Chociaż w Berlinie też mam mieszkanie, bo śpiewam tam co najmniej dwadzieścia razy do roku. A tak naprawdę większość czasu spędzam w hotelach. Przed każdą premierą po sześć, osiem tygodni.
- Ale rodzinę ma pan w Warszawie?
- Chciałem mieszkać w Polsce. Warszawa nie jest miejscem, które kocham, natomiast ma lotnisko. To jedyny powód, dla którego wybrałem to miasto.
- Żona nie narzeka na pański zawód?
- To superżona. Bardzo dzielna, heroiczna kobieta. Jest asystentem reżysera w Operze Narodowej. Pracuje więc niemało, wychowuje dzieci i jeszcze buduje dom. Kupiłem działkę w Jastrzębiej Górze, pięćdziesiąt metrów od morza. Tam będę siedział na emeryturze.
- Do emerytury jeszcze daleko!
- Mam dwie niemieckie emerytury i zgodnie z tamtejszym prawem, muszę pracować do sześćdziesiątego roku życia, jeśli głos wytrzyma. W przeciwnym razie dostanę rentę.
- Dba pan w szczególny sposób o głos?
- Chodzi pani o te wszystkie bzdury z piciem jajek? Po czymś takim człowiekowi może się zrobić tylko niedobrze. Po prostu trzeba pić dużo chłodnych napojów bez bąbli, bo podczas ćwiczeń struny są opuchnięte. I w miarę możliwości uważać, żeby się nie przeziębić. Aha: mało mówić. To zawód dla milczków.
- O czym marzy śpiewak, który ma superżonę, trójkę dzieci, śpiewa w La Scali, a na emeryturze będzie z okna kamieniami puszczał kaczki do morza?
- O pewności, że przez następne dwadzieścia lat znajdę dobrą pracę. Naprawdę dobrą, bo o jakąkolwiek się nie martwię. A wcale takiej pewności nie mam, bo powodzenie zależy w dużej mierze od wyniku walki agentów... I jeszcze, żeby zdrowie dopisało. To wszystko.
