- Rodzin z problemami przybywa. Ich kłopoty to powiązane "supełki" - mówi Ewa Markowska, kierownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. W ich rozwiązywaniu pomagają asystenci rodziny.
Jedną z takich osób jest Katarzyna Szotowicz. Od czterech miesięcy ma pod swoją opieką dwie wąbrzeskie rodziny - łącznie czworo dorosłych i dziewięcioro dzieci w wieku od roku do 15 lat. Jej praca ma się zakończyć pod koniec listopada. - Chciałabym do tego czasu przede wszystkim podnieść poczucie własnej wartości moich podopiecznych. Pokazać im, że część problemów mogą rozwiązać sami - tłumaczy asystentka.
Robią więcej niż pracownicy socjalni
Co stanie się z nimi, kiedy zakończy się projekt? - Bardzo zżyłam się z dziećmi, dlatego będę chciała wiedzieć co dzieje się u "moich" rodzin - deklaruje Katarzyna Szotowicz i dodaje: - Wąbrzeźno jest małym miastem, więc na pewno nie stracę z nimi kontaktu.
Problemy, z którymi ona i inni asystenci spotykają się w swojej pracy są bardzo podobne. - Chociaż każda z rodzin jest zupełnie inna, to niektóre sprawy się powielają. Spotykamy się z przemocą, nałogami najczęściej alkoholem. W rodzinach występują również problemy wychowawcze. Przeszkodą w normalnym funkcjonowaniu naszych podopiecznych są również kłopoty finansowe - wylicza Katarzyna Szotowicz.
Na pracę z każdą z rodzin asystenci mają od 24 do 28 godzin miesięcznie. Co mogą zrobić w tym czasie? - Na pewno więcej niż pracownicy socjalni, którzy nie mają szansy, aby tak dogłębnie wejść w dane środowisko - mówi Ewa Markowska, kierownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Wąbrzeźnie.
Praca asystentów rodziny finansowana jest z dwóch źródeł. Pięcioro z nich opłacanych jest z unijnego programu "Otwarte drzwi", a troje z programu rządowego i budżetu miasta.