Będzie ingres arcybiskupa Stanisława Wielgusa na metropolitę warszawskiego. Watykan powiedział swoje, jednolite stanowisko zajęli polscy biskupi: mamy zaufanie do decyzji Stolicy Apostolskiej i do płockiego hierarchy. Nikt inny, a już zwłaszcza gazetowe publikacje, pełne pomówień bez dowodów, nie będzie decydować o obsadzie kościelnych stanowisk. Wydaje się, że wierni też nie są teczki arcybiskupa specjalnie ciekawi. W Płocku z sympatią żegnały go tysiące, choć awantura medialna trwała na całego. Rozszaleli się jedynie prawicowi publicyści, namiętni wielbiciele lustracji, którzy mienią się jedynymi sprawiedliwymi uznającymi, że tylko oni mają prawo przemawiać w imieniu wiernych. To z ich strony na Kościół spadają dziś najcięższe gromy, że nie radzi sobie z problemem lustracji.
Rzeczywiście nie radzi sobie. Komisje historyczne powstają powoli, ich praca będzie trwała długo, tymczasem zapotrzebowanie mediów na agentów w tej instytucji jest wielkie. Trudno nie zauważyć na przykład, że ks. Isakowicz-Zaleski oblegany był najbardziej wówczas, gdy mówił, że ujawni listę. Gdy zaczął mówić, że w jego książce będą także opisane zmagania duchownych z aparatem represji PRL zainteresowanie nieco zmalało. Wprawdzie książka jest nadal oczekiwana, ale największe zainteresowanie budzi to, czy ktoś ją będzie cenzurował i czy zostanie wydana.
W sprawie lustracji można mieć do hierarchów sporo pretensji. Głównie dlatego, że bezrefleksyjnie popierali wszystkie lustracyjne zapędy, dopóki ich nie trafiły. Wyjątkiem jest metropolita lubelski arcybiskup Józef Życiński, który w tej sprawie miał od dawna jednolite i jednoznaczne stanowisko: upominał się o tych, których lustracja krzywdzi, a było takich wielu. Inni, z prymasem Józefem Glempem na czele nie byli zbulwersowani, gdy pojawiła się tak zwana lista katalogowa IPN i wielu ludzi poczuło się pomówionych. Także w innych przypadkach nie było potępienia. Związany w Kościołem Andrzej Grajewski, którego jedna z gazet posądziła o współpracę z WSI (po 1990 roku, a więc już ze służbami niepodległego państwa) jakoś nie znalazł szerokiego frontu współczucia. Nie widać było zbyt wielu wyrazów solidarności z Andrzejem Przewoźnikiem, wyjątkowo zasłużonym w upamiętnianiu miejsc polskiego męczeństwa, na którego wyrzucono jakieś marne papiery w Krakowie w jawnie politycznym celu - uniemożliwienia mu kandydowania na stanowisko prezesa IPN, choć nie było wątpliwości, że byłby prezesem bardzo dobrym. Wówczas także prawicowi publicyści tak ostrych słów nie używali i mało kto żądał od Kościoła, żeby zawsze stawał w obronie pokrzywdzonych. Tymczasem właśnie ówczesne milczenie było zdumiewające, a nie to, że obecnie hierarchowie murem stanęli przy warszawskim metropolicie.
Jeżeli jednak padają dziś zarzuty, że Kościół sobie nie radzi, to warto zapytać, czy politycy sobie poradzili? Otóż nie poradzili sobie. Żadna z ustaw lustracyjnych czy o IPN nie była porządnie napisana. Wszystkie właściwie od początku wymagały nowelizacji. Teraz zaś powstał potworek, z którym nikt nie wie, co zrobić. Prezydent próbuje coś naprawiać wnosząc projekt zmian, ale wiadomo, że one wiele nie naprawią, gdyż całe lustracyjno-ipeenowskie prawo trzeba by pisać od nowa. Nie jest też pewne, czy Sejm propozycje prezydenta uchwali. Nie mieli politycy propozycji dla Kościoła: czy wpisać duchownych do katalogu tych, którzy będą lustrowani, czy też pozostawić to tej instytucji. Na ten temat nie przeprowadzono żadnej poważnej rozmowy, choć jest jak on najbardziej poważny.