Zobacz wideo: Dramatyczne dane dotyczące zgonów w Polsce

- Potraktowała nas jak pierwszych lepszych oszustów, którzy podają się za rodzinę - tak Dorota Jurek, Czytelniczka, która skontaktowała się z redakcją Gazety Pomorskiej opisuje spotkanie z Elżbietą Włodarczyk, dyrektorką Zakładu Pielęgniarsko-Opiekuńczego przy ulicy Smukalskiej w Bydgoszczy.
To Cię może też zainteresować
- Mamy procedury, których musimy przestrzegać, nie możemy pierwszej osobie, która się do nas zgłosi, wydać dokumentów naszej podopiecznej - odpowiada Gazecie Pomorskiej dyrektor Włodarczyk
Chodzi o sytuację, która miała miejsce 26 czerwca. Tego dnia w szpitalu wojskowym w Bydgoszczy zmarła ciotka pani Doroty. Kobieta mieszkała przez poprzednie trzy lata w zakładzie w Smukale. Następnego dnia nasza Czytelniczka razem z bratem zmarłej pojechała do zakładu, by otrzymać dokument tożsamości zmarłej i jej legitymację rencisty. Dokumenty były potrzebne do wystawienia aktu zgonu przez Urząd Stanu Cywilnego.
Dorota Jurek twierdzi, że po przyjeździe na miejsce, wraz z wujem (który, jak zaznaczyła, jest "po dwóch ciężkich operacjach głowy") musieli czekać - opowiada - pół godziny, zanim mogli się spotkać z dyrektorem zakładu. Usłyszeli następnie, że żadne dokumenty nie mogą zostać im wydane. Na miejsce wezwano policję.
Zabrakło pełnomocnictwa
- To była dla nas wyjątkowo przykra sytuacja, ponieważ pani, która zmarła, mieszkała u nas długo, była członkiem takiej naszej "rodziny zakładowej". Ci państwo nie chcieli opuścić budynku. Rodzina była wyjątkowo, można powiedzieć, negatywnie nastawiona; roszczeniowo - mówi tymczasem dyrektor. - Zgłosiły się do nas trzy osoby, które deklarowały, że są członkami rodziny. My nie możemy na słowo wydawać żadnych dokumentów. Kontaktujemy się z Urzędem Stanu Cywilnego albo z MOPS-em i podajemy PESEL. Wszystko odbywa się oczywiście drogą oficjalną. Zdarzają się konflikty między członkami rodziny, nie możemy tak na dobre oczy wydać czegokolwiek. Potrzeba nieraz kilku godzin, żeby zweryfikować informacje w różnych jednostkach, instytucjach. Nas przed wizytą krewnych zmarłej nikt nie uprzedził, by się przygotować.
- Przez trzy lata pobytu tej pacjentki u nas nikt się nie zgłosił jako rodzina, nikt nie wykonał telefonu z wyrazem troski o jej samopoczucie. Nie znaliśmy nikogo, kto byłby podany w drodze pełnomocnictwa - mówi Gazecie Pomorskiej dyrektor Włodarczyk.
Sytuacją optymalną jest ta, w której pensjonariusz przy przyjęciu do zakładu przedstawia pełnomocnictwo dotyczące opiekuna, któremu w razie nagłej sytuacji można bywać niezbędne dokumenty w celu załatwienia formalności. Tu takiego pełnomocnictwa zabrakło.
Ostatecznie rodzinie zmarłej udało się uzyskać akt zgonu w USC. Miało to miejsce już po konsultacji urzędu z zakładem opiekuńczym.
- To było konieczne, by zorganizować pochówek cioci. Ze względu na trudności w uzyskaniu dokumentów, przesunięto kremację z godziny 9 rano 29 czerwca na popołudnie tego dnia. Jeszcze przed pogrzebem, ale kiedy już udało nam się załatwić formalności, zadzwoniła do mojego wujka pani dyrektor i powiedziała, że może wydać dokumenty - mówi "Pomorskiej" Czytelniczka. - Choć wiedziała, że już w tej chwili ich nie potrzeba.
Dorota Jurek skierowała pismo ze skargą na dyrektora ZPO przy ulicy Smukalskiej do prezydenta Bydgoszczy. W odpowiedzi otrzymała pismo datowane na 5 lipca z informacją o przekazaniu jej skargi do Moniki Matowskiej, przewodniczącej rady Miasta Bydgoszczy.