Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bały się, ale tylko na początku. Potem już nie...

Hanka Sowińska [email protected] 52 325 31 33
Anna Romanow - w stanie wojennym zaangażowała się w pomoc prawną osobom internowanym, działała w komitecie prymasowskim
Anna Romanow - w stanie wojennym zaangażowała się w pomoc prawną osobom internowanym, działała w komitecie prymasowskim
Odważne i zdeterminowane. Bały się, ale tylko na początku. Potem już nie. Nie przemykały pod murami. Nawet nie gubiły esbeckich "ogonów".

Kobiety nie złożyły broni

Szesnastomiesięczny karnawał "Solidarności" wykreował wielu bohaterów. Mężczyznom, którzy latem 1980 roku odważyli się upomnieć o Polskę solidarną i praworządną, od początku towarzyszyły kobiety.

13 grudnia 1981 r., i w kolejnych dniach stanu wojennego, wiele z nich zapłaciło wysoką cenę - były internowane, inwigilowane, zatrzymywane, przesłuchiwane, pozbawiane pracy, zmuszane do emigracji.
Tym, które pozostały na wolności, nie straszne było, że do więzień i ośrodków odosobnienia trafili ich mężowie, krewni, koledzy, przyjaciele.

13 grudnia nie złożyły broni.

Zabieracie męża? To ja też jadę!

Anna Romanow - w stanie wojennym zaangażowała się w pomoc prawną osobom internowanym, działała w komitecie prymasowskim
Anna Romanow - w stanie wojennym zaangażowała się w pomoc prawną osobom internowanym, działała w komitecie prymasowskim

Krystyna Perejczuk na tle pomnika zamordowanych w grudniu 1970 r. stoczniowców. Po prawej - wejście do stoczni przez historyczną bramę.
(fot. Fot. Ze zbiorów Krystyny Perejczuk)

Krystyna Perejczuk, żona Jana, współzałożyciela bydgoskiej "S", doskonale pamięta noc z 12 na 13 grudnia. - Około wpół do pierwszej zjawili się w naszym mieszkaniu trzej panowie. Powiedzieli, że zabierają męża, ale żadnego dokumentu nie pokazali. Dlatego powiedziałam, że mnie też muszą zabrać. Przewieźli nas do gmachu komendy. Nawet się z Janem nie pożegnałam. Mąż zdążył mnie tylko zapytać, czy wiem, co mam robić. Powiedziałam, że tak. Takie rzeczy działacze "S" musieli wiedzieć (od narodzin związku pani Krystyna, z wykształcenia inżynier, była szefową Komisji Zakładowej NSZZ"S" Ośrodku Badawczo-Rozwojowy Meblarstwa w Bydgoszczy).

Przeczytaj także: Tysiące ludzi w wojskowych obozach specjalnych

Jeszcze tej nocy z Joanną Schetyną (- Janusza, męża Joasi też zabrali tamtej nocy) pojechały do Gdańska, gdzie trwały obrady Komisji Krajowej NSZZ"Solidarność". - Ciągle nie wiedziałyśmy, że jest stan wojenny. Byłyśmy przekonane, że to lokalna akcja bydgoskiej milicji. Telefony nie działały, więc jakoś musiałyśmy ostrzec tych, którzy byli w Gdańsku - tłumaczy.

Dopiero pod bramą stoczni dowiedziały się, że Jaruzelski wypowiedział wojnę polsko-polską, i że na obszarze całego kraju obowiązuje stan wojenny. Jeszcze miały nadzieje, że dotrą do Antoniego Tokarczuka, (jeden z liderów bydgoskiej "S"), który był sekretarzem Komisji Krajowej. - W hotelu recepcjonistka ostrzegła nas, byśmy go nie szukały. Domyślałyśmy się, że chodzi pewnie o "kocioł". Poszłyśmy na dworzec i wróciłyśmy do Bydgoszczy - wspomina.

Jeszcze w niedzielę poszła pod siedzibę Zarządu Regionu, gdzie było sporo ludzi. O 18.00 była na mszy u oo. jezuitów. - Ci, którzy ocaleli, już zaczynali się organizować.

Dopiero po tygodniu dowiedziała się, że mąż przebywa w Potulicach. - Pamiętam, że pierwszą, szczątkową listę internowanych pokazał mi człowiek, który pojawił się w naszym domu. Zwitek bibułki wyjął z... papierosa.

Nigdy nie zapomni sali widzeń w więzieniu w Potulicach. - Zatrzasnęła się za mną krata. Internowani wyglądali bardzo żałośnie - nieogoleni, zabiedzeni. Pilnowali nas strażnicy. Zawiozłam Jankowi jakieś przybory higieniczne, coś do jedzenia, chyba kawałek boczku.

Podczas kolejnego widzenia próbowała ustalić, ile osób zamknięto w Potulicach. - Na podstawie kart z nazwiskami, które miał strażnik, obliczyłam, że jest tam około 40 ludzi.

Później dowiedziała się, że mąż został zatrzymany, bo "mógł występować przeciw obowiązującemu prawu i przeciwko... Związkowi Radzieckiemu". - Pomyślałam wtedy: - Taki wielki kraj, a takiego Perejczuka się boi - śmieje się pani Krystyna.

Stan wojenny... zza ściany

Anna Romanow - w stanie wojennym zaangażowała się w pomoc prawną osobom internowanym, działała w komitecie prymasowskim

Sobotę, 12 grudnia, Anna Romanow (od września 1980 r. szefowa "Solidarności w Spółdzielni Mieszkaniowej Budowlani, delegat na I Krajowy Zjazd "S", przewodnicząca Regionalnej Komisji "S", radca prawny w SMB) spędziła na ul. Marchlewskiego (obecnie Stary Port).

- Mieliśmy kontrolę w Zarządzie Regionu. Już docierały do nas informacje, że są jakieś ruchy. Zakończyliśmy pracę i umówiliśmy się, że spotkamy się w następnym tygodniu. Wieczorem byłam na imprezie towarzyskiej u koleżanki. Późno wróciłam do domu i położyłam się spać - wspomina.

Sąsiadem pani Anny był wtedy emerytowany funkcjonariusz SB. - Miał chyba słaby słuch, bo nastawiał radio na cały regulator. Przez ścianę, na wpół śpiąca, usłyszałam takie słowa: stan wojenny, Rada Państwa. Ciarki mi przeszły po plecach. Złapałam za telefon, chcąc zadzwonić do brata, ale telefon był głuchy. W tym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi. Pomyślałam, że to pewnie po mnie. Otwieram drzwi. Stoi sąsiadka z parteru i pyta, czy słyszałam, że jest stan wojenny.

W pamięci pozostała jej taka scena. - Było to chyba w poniedziałek rano. Szłam po schodach do swojego mieszkania i spotkałam sąsiada-esbeka. Spojrzał na mnie tak, jakby mnie miało nie być. Wtedy przestraszyłam się nie na żarty. Nie ukłonił się, w ogóle mnie nie lubił, bo wiedział, że jestem działaczką "Solidarności".

Przeczytaj także: Tysiące ludzi w wojskowych obozach specjalnych

Nadeszło Boże Narodzenie - pierwsze święta stanu wojennego. - Pamiętam tę wigilię. Po kolacji zaczęłam płakać. Coś we mnie pękło. Przypomniałam sobie, że tyle osób siedzi za kratami, że to, czym tak żyliśmy, upadło.

Po raz pierwszy pani Anna została zatrzymana 17 marca 1982 r. - Byłam umówiona z Michałem Filkiem i Bogdanem Guściem. Moim samochodem mieliśmy jechać do Nowego Dworu na proces Jasia Rulewskiego. Podjechałam najpierw po Michała, po czym zajechaliśmy na ul. Wyczółkowskiego, pod dom Guścia. Gdy Bogdan wyszedł, wtedy w naszą stronę ruszyły samochody. Pamiętam, jak Michał powiedział: - O, chłopaki już są! To była scena jak z filmu gangsterskiego. Z aut wyszli esbecy i oznajmili, że nas zabierają. Przewieźli nas na komendę, potrzymali kilka godzin, zrobili mi rewizję w samochodzie i wypuścili.

Pani Anna pamięta, że to był dzień, w którym dokonano rewizji w wielu mieszkaniach działaczy bydgoskiej "S" (to był efekt podsłuchów rozmów telefonicznych).
- Gdy już byłam w domu, zadzwonił Michał. Zaczął opowiadać, kto miał rewizję. Rozmawiamy, a w słuchawce co chwilę odzywa się głos: "Ta rozmowa jest kontrolowana, proszę o tym nie mówić" ! My na to. - Niech pan sobie kontroluje, a my będziemy rozmawiać. Dlaczego mamy przestać.

Pudełko margaryny na wagę złota

W stanie wojennym, także po jego zniesieniu, Krystyna Perejczuk i Anna Romanow zaanagażowały się w niesienie pomocy internowanym i ich rodzinom. - To się od razu zaczęło organizować. Powstały dwa komitety - przy bazylice i kościele oo. Jezuitów. Bardzo szybko znalazły jakieś dary - wtedy pudełko margaryny było prawie na wagę złota. Nieocenioną pomoc mieliśmy ze strony ks. Józefa Kutermaka - bardzo pomagał, woził nas do Potulic, przenosił grypsy. Księża z bazyliki byli bardzo otwarci, dzielili się tym, co mieli, a my roznosiliśmy do ludzi - wspomina pani Krystyna.

W sierpniu 1982 r. dekretem prymasa Polski powołany został w Bydgoszczy Prymasowski Komitet Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom. Anna Romanow: - Doszłam trochę później, jak już komitet powstał. Byłam od pomocy prawnej, inni udzielali pomocy charytatywnej, moralnej, potem to już wszyscy robili wszystko.

Pytane o inne kobiety, zaangażowane w działalność charytatywną, wymieniają nazwiska Barbary Tokarczuk, Elżbiety Marciniak (jest w Szwecji od kilku lat), Elżbiety Warzochy, Haliny Petrykowskiej, Teresy Trzcińskiej, Małgorzaty Peruckiej.

Prawie to byli MY

Czy się bały?
Krystyna Perejczuk: - Na początku na pewno. Ale coś takiego w człowieku jest, że musiał się przestawić. Pod murami nie przemykałyśmy. Wiedziałyśmy, że oni boją się tych, którzy ich się nie boją. Chodziło się np. do komendy, waliło w okna, pytając, gdzie wywieźli tych, którzy siedzieli w Potulicach. Miałyśmy odwagę, by się ze sobą kontaktować. Nie unikałyśmy esbeckich "ogonów", mówiłyśmy, że jak za nami łażą, to niech łażą. Nie bałam się, że wywalą mnie z pracy. Byłam pewna, że jak wywalą, to rodzina pomoże. Jak trzeba było przenieść coś trefnego, np. kliszę, to się przenosiło, ale nie w torebce, tylko gdzieś pod ubraniem. Postępowałyśmy zgodnie z zasadami konspiracji - lepiej było nie pytać: kto, po co i dlaczego. Lepiej było nie wiedzieć, by nie móc czegoś nieopacznie palnąć. Osoby, które ciągle mają taki sam sposób wartościowania trzymają się razem. Niestety, część zapomniała, albo nie chce pamiętać tamtych czasów. Niektórzy wręcz uważają, że trzeba odejść od hasła "Bóg-Honor- Ojczyzna" i iść zupełnie inną drogą. Z takimi ludźmi nie utrzymujemy kontaktów.

Przeczytaj także: Tysiące ludzi w wojskowych obozach specjalnych

Anna Romanow: - Wtedy pewne sprawy były prostsze, bo prawie wszyscy to byli MY. Ludzie byli bardzo życzliwi dla siebie. Lata komitetu prymasowskiego wspominam bardzo dobrze. To był czas wielkiej aktywności. Byliśmy pobudzeni, działaliśmy na podwyższonych obrotach, coś chcieliśmy robić i robiliśmy. Podekscytowani czekaliśmy, co z tego będzie. Chodziliśmy na msze, manifestacje. Pewnie, że nie wszyscy myślieli tak samo. Za ścianą mojego mieszkania słyszałam, jak sąsiadka wykrzykiwała: - Dobrze, że wprowadzili stan wojenny, bo chamstwo nie będzie rządziło. Jednak większość ludzi bardzo to przeżywała. I starsi i młodzi.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska