Jest przede wszystkim aktorką teatralną, ale od czasu do czasu przyjmuje także role w serialach. Danuta, którą gra w "Barwach szczęścia", to postać wyjątkowa. Choruje na nieuleczalne stwardnienie rozsiane i porusza się na wózku inwalidzkim.
- Dlaczego pani unika seriali?
- Spotykamy się na planie "Barw szczęścia", więc chyba nie unikam (śmiech). Natomiast prawdą jest, że nie chciałabym grać w serialu bez przerwy, kilkanaście razy w tygodniu pokazywać się telewidzom i być kojarzona tylko z jedną rolą. Nie lubię, gdy jest mnie za dużo. Popularność nigdy nie była moim celem. Nie wyobrażam sobie życia bez poezji, zwłaszcza Zbigniewa Herberta
- Co panią skłoniło do tego, by przyjąć rolę w "Barwach szczęścia"?
- Zaważyło na tym między innymi to, że moja bohaterka jest ciężko chora i niepełnosprawna. Seriale mają dużą siłę rażenia, więc jest szansa, że widzowie dowiedzą się więcej o stwardnieniu rozsianym. Być może ludzie mierzący się na co dzień z tą chorobą odważą się wyjść na ulicę. To bardzo ważne, bo znam wiele osób, które siedzą w domu, ponieważ wstydzą się jeździć na wózku. Przy czym nie chciałabym, żeby zostało to zrozumiane tak, że jestem świętą Dorotą Segdą, która bierze udział tylko w akcjach mających uświadamiać społeczeństwo. Ta rola jest także ciekawym wyzwaniem aktorskim.
- Jak się gra na wózku inwalidzkim?
- Są pewne ograniczenia. Możliwa jest tylko ekspresja od pasa w górę. Stwardnienie rozsiane objawia się w różny, często zaskakujący sposób. Czasami chorzy są żwawi, innym razem poruszanie się sprawia im duże trudności. Gram w "Barwach szczęścia" od niedawna, więc pewnie choroba mojej bohaterki będzie postępować. Jeśli tak się stanie, zacznę wykorzystywać inne środki wyrazu.
}Człowiek chory na stwardnienie rozsiane i siedzący na wózku, niekoniecznie musi być smutny i przygnębiony
- Jak się pani przygotowywała do tej roli?
- Rozmawiałam ze znajomymi, którzy chorują na stwardnienie rozsiane. Wizyta w domu jednego z nich mnie przeraziła. Przekonałam się, do czego ta choroba doprowadza, jak trudno ją rozpoznać i leczyć. Widziałam się także z dziewczyną, która urodziła dziecko wiedząc, że jest chora. Teraz je wychowuje i świetnie sobie z tym radzi. Spotkanie z nią było dla mnie bardzo istotne, nie tylko ze względu na rolę. Swoją postawą, optymizmem, poczuciem humoru, wiarą i nadzieją wbrew wszystkiemu, wzbudziła mój podziw. To imponujące, że ludzie nieuleczalnie chorzy znajdują w sobie światło i jeszcze obdarzają nim innych.
Oczywiście nie ukrywała, jak jest jej ciężko i co musi przechodzić, ale jednocześnie pokazała mi, że człowiek chory na stwardnienie rozsiane i siedzący na wózku, niekoniecznie musi być smutny i przygnębiony. Można się z tym jakoś mierzyć.
Bardzo dobrze znam również cudowną panią Stasię, która przez wiele lat u mnie sprzątała. Siedzi teraz w domu, bo wstydzi się usiąść na wózku. Już kilka razy kazałam jej oglądać serial.
To imponujące, że ludzie nieuleczalnie chorzy znajdują w sobie światło i jeszcze obdarzają nim innych
- Jak potoczą się losy pani bohaterki?
- Dotychczas miała bardzo dobre relacje z córką (Olga Jankowska), ale to się zmieni. Klara to mądra, dzielna, lecz wciąż młoda dziewczyna. Ma kilkanaście lat i popełnia błędy. Chyba zaczyna się gubić.
- Czy te problemy są związane z Hubertem (Marek Molak)?
- Ten chłopak powoli przestaje podobać się mojej bohaterce, ale to normalny objaw u mamy. Zawirowania mają także związek z decyzjami, które podejmuje moja serialowa córka. Chodzi między innymi o wybór szkoły.
- Zamierza pani zostać w serialu na dłużej?
- Stwardnienie rozsiane jest nieuleczalne, ale są sterydy, które spowalniają rozwój niektórych objawów tej choroby. Do tego stopnia, że można z nią przeżyć 20 i więcej lat. Wszystko zależy więc od scenarzystów. Czekam na ciekawy dla mnie rozwój roli.
- Ma pani jakieś plany związane z teatrem?
- Po przerwie wakacyjnej zaczynam pracę Starym Teatrze w Krakowie i Teatrze Narodowym w Warszawie, gdzie w jednym spektaklu będę grać, a drugi - wyreżyseruję. Uczę w PWST w Krakowie, gdzie właściwie zajmuję się reżyserowaniem, tyle że studentów. Od dawna chciałam to zrobić także w teatrze, ale brakowało mi odwagi. Dlatego, gdy - trochę przypadkiem - pojawiła się ta propozycja, pomyślałam, że to odpowiedni moment.
- Co to za spektakl?
- Napisałam scenariusz na podstawie poezji Zbigniewa Herberta. Zatytułowałam go "Epilog burzy", czyli tak jak nazywa się ostatni tom wierszy tego wielkiego poety.
- Ma pani do niego sentyment?
- To za mało powiedziane. Nie wyobrażam sobie życia bez poezji, zwłaszcza Zbigniewa Herberta. Uwielbiam jego twórczość. Ten spektakl to dla mnie ogromne wyzwanie i wielka przyjemność. Jestem całkowicie oddana temu projektowi - cały czas o nim rozmyślam.
- Jaką rolę w pani życiu pełni poezja?
- Dostarcza ogromnych wzruszeń, tych najpiękniejszych i bolesnych. Uwrażliwia i daje piękno. Każdego dnia czytam dobry wiersz. To - mimo że codzienna - odświętna czynność. W pewnym sensie rytuał. }Nie chciałabym grać w serialu bez przerwy, kilkanaście razy w tygodniu pokazywać się telewidzom i być kojarzona tylko z jedną rolą
- Jedyny, który pani towarzyszy na co dzień?
- Jeżeli jestem w domu, lubię mieć do śniadania ciepłą gazetę. Popijam kawę z mlekiem, ale nie z ekspresu, bo rano wolę słabą, jem małe śniadanie i czytam.
- Wcześniej musi pani jeszcze wyjść do kiosku
- Wysyłam męża (śmiech).