Do późnej nocy trwały na ulicach w białoruskiej stolicy starcia przeciwników prezydenta Aleksandra Łukaszenki z milicją i funkcjonariuszami wojsk wewnętrznych.
Zamaskowani funkcjonariusz pałami bili demonstrantów, który wyrażali niezadowolenie z zaprzysiężenia Łukaszenki na szóstą kadencję prezydencka, choć wybory uznaje się za sfałszowane.
Do ludzi strzelano gumowymi kulami, używano gazu, armatek wodnych, a ponad 200 osób trafiło do aresztu.
Na główną kolumnę demonstrantów ruszyły najpierw oddziały OMON, zaprawione w bojach do walki ze społeczeństwem. Kiedy ludzie rozbiegli się, zaczęło się na nich polowania na ulicach i w zaułkach miasta.
Tym razem manifestujący nie stali już spokojnie, jak podczas weekendowych protestów, ale starali się odepchnąć milicjantów. Ci odpłacali demonstrującym niespotykaną już od dawna brutalnością.
Nocne starcia pokazały, w jaki sposób Białorusini reagują na tajną, środową uroczystość zaprzysiężenia Łukaszenki, choć oficjalnie miał on objąć rządy dopiero 7 października.
Nie było z tej uroczystości transmisji, jedynie migawki, nie było też wcześniejszych zapowiedzi, że takie wydarzenie się odbędzie.
Jeden z członków opozycji określił to jako „spotkanie złodziei”.
Opozycja powtarza od wielu tygodni, że wybory prezydenckie na Białorusi zostały sfałszowane na korzyść Łukaszenki.
Kilka krajów Unii Europejskich i Stany Zjednoczone twierdzą, że nie uznają Łukaszenki za prawowitego prezydenta Białorusi.
Polski resort spraw zagranicznych oświadczył, że prezydent wybrany w niedemokratycznych wyborach nie może zostać uznany za legalnie sprawującego władzę. Podobne stanowiska wydały także władze Niemiec, Litwy, Szwecji oraz Stanów Zjednoczonych.
Departament Stanu wydał oświadczenie: Wybory z 9 sierpnia nie były ani wolne ani uczciwe. Ogłoszone wyniki były sfałszowane, co nie skutkuje legalnością. Stany Zjednoczone nie mogą uznać Aleksandra Łukaszenki legalnie wybranym prezydentem Białorusi – oświadczył rzecznik.
Środowa inauguracja Łukaszenki zmieniła nastroje zarówno demonstrantów, jak i sił bezpieczeństwa.
Ci pierwsi byli tym razem bardziej konfrontacyjni, blokowali drogi, milicjanci zaś używali armatki wodnej, a zamaskowani funkcjonariusze zastosowali taktykę, której nie widziano od dni przemocy bezpośrednio po wyborach prezydenckich.
Na filmach video widać było, jak milicjanci pałami okładają mężczyzn i kobiety.
Tymczasem podczas przemówienia inauguracyjnego Łukaszenka przemawiał tak, jakby protesty, które wciąż trwają na Białorusi, to już historia. Ale to nieprawda, a uczestnicy nocnych protestów mówili o działaniach sił porządkowych w stolicy kraju: To był terror państwowy.
