
"Na starcie pomyślałam sobie: ryzykuję. Albo wygram, albo będę dwudziesta, mam to w nosie. Ale moje piękne narty cudownie jechały. Świetnie pracowały pod górę. Wcześniej było trochę nerwówki, bo ja chciałam inne, ale Are i Pep (estońscy serwismeni Are Mets, Peep Koidu – PAP) przekonali mnie do tych właśnie. Oczywiście nie protestowałam za bardzo. Chłopaki spisali się na drugie złoto olimpijskie, cała drużyna na nie zapracowała. Wiedziałam po co tutaj przyjechałam i w najważniejszym biegu nikt nie zawiódł” – powiedziała Kowalczyk na konferencji prasowej na Krasnej Polanie.

Kłopoty zdrowotne oraz w przygotowaniach do igrzysk (m.in. wycofanie się z Tour de Ski) nie stanęły jednak Kowalczyk na drodze do sukcesu. W czwartek od początku biegła rewelacyjnie. Nie miało znaczenia, że teoretycznie najgroźniejsza Bjoergen ruszyła na trasę później i znała rezultaty osiągane przez Polkę - nawiązać z nią walki i tak nie była w stanie. Norweżka zawody ukończyła na piątym miejscu. Do zwyciężczyni straciła 33,4 s.

Obawy powiększyły się, gdy na szóstej pozycji ukończyła pierwszy olimpijski start - bieg łączony. Co więcej rewelacyjnie prezentowała się Norweżka Marit Bjoergen. W niedzielę okazało się, że przyczyną słabszej postawy Polki jest złamana kość w lewej stopie. Urazu doznała trzy tygodnie wcześniej.
