Pierwsze wrażenie jest naprawdę potężne: widzimy salę zbudowaną z metalowych ścian. Wewnątrz kłębią się białe postaci. To obłąkani. Jest rok 1808, a oni są zamknięci w zakładzie. Niebawem pokażą nam teatr o wydarzeniach rewolucji z 1803...
Po kilku minutach przyszła mi do głowy przerażająca myśl, że do końca spektaklu nic się nie zmieni. Będziemy siedzieć w tej puszce przez godzinę i czterdzieści minut, i tylko słuchać tych białych postaci. Nie pomyliłam się, niestety. A trzeba dodać, że postaci wcale nie mówiły rzeczy, którą są w stanie porwać współczesnego widza.
Po pierwsze więc i najważniejsze - po co ten tekst? Podobno chodziło o to, żeby pokazać jak Marat i markiz de Sade rozmawiają o rewolucji. Pokazać różne poglądy - bo panowie mieli zdania odrębne. A znowu umieszczenie tej dyskusji na tle domu dla obłąkanych to zabieg, który miał rzecz uatrakcyjnić oraz dodać jej głębi. Zawsze to ciekawie, gdy o wolności mówią zamknięci. No, i może by się udało, tylko że tekst, niestety, nie dotarł do widza. Nie trafił, nie poruszył, tylko zginął w ogólnym wielosłowiu, w potoku zdań wypowiadanych niemal na tym samym poziomie emocji, z tym samym akompaniamentem gniewnego pomruku wariatów. Krótko mówiąc: za dużo słów, za mało ciekawych obrazów.
Gdzie teatr? Może kilka razy zmieniło się światło, może istotnie kilka razy wariaci uformowali niezwykle piękną, plastyczną grupę, a raz nawet puszka się rozwarła i bardzo malowniczo sypnęło śniegiem. Ale to, niestety, nie wystarczy, żeby stworzyć dobry spektakl.
Mam wrażenie, że Andrzej Bubień, reżyser, który przecież pokazywał już świetne inscenizacje, tym razem dał się tekstowi opanować i co tu dużo mówić - stłamsić. A szkoda. Tym bardziej, że miał u boku doskonałego scenografa, Elżbietę Terlikowską. Ci biali, a właściwie kremowo odziani wariaci, w stroje przypominające miękkie kłęby szpitalnej pościeli, doskonale odcinali się od surowych, metalowych, łazienkowych ścian. Do tego Elżbieta Terlikowska nadała owej metalowej puszce mocno ściętą perspektywę, przez zwężający się ku tyłowi układ ścian. Zlewy smętnie zwisały tuż pod domniemanym sufitem. A jeszcze przerażająco białe i sztywne kornety sióstr zakonnych...
No, i jak zwykle, miał Andrzej Bubień do dyspozycji doskonałych aktorów, którzy zrobili, co mogli. Świetny był i Sławomir Maciejewski jako Marat, i Michał Marek Ubysz jako Wywoływacz (albo bardziej po ludzku - narrator). Albo postaci, które może nie mówiły wiele, za to samymi gestami naśladującymi nerwice i natręctwa, grały swoje małe etiudy. Jednak, że toruński teatr ma dobrych aktorów, wiemy od dawna.
Cóż. Może ja błądzę? Może jakiś miłośnik rewolucji odnajdzie tu coś dla siebie? Może.
Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu, "Marat/Sade" Petera Weissa, reż. Andrzej Bubień, scenografia Elżbieta Terlikowska, Premiera niemiecka 5 lutego 2003, premiera polska 15 lutego 2003.
Błądzenie
Anita Chmara

Duperret - Paweł Kowalski, Corday - Suzanne Polmeier, Pacjent - Dariusz Bereski
Na ten spektakl czekaliśmy z niecierpliwością, albowiem nieczęsto nasze teatry współpracują z niemieckimi. A właśnie toruński teatr przygotował przedstawienie w koprodukcji z europejskim centrum sztuki Kampnagel z Hamburga. Czy warto było czekać?