Kiedyś tak budowano i organizowano - zakładowe przedszkola, zakładowe żłobki, mieszkania, kotłownie. Zakłady świadczyły na rzecz miasta. Tak było w toruńskiej "Elanie", w brodnickim "Polmo", w całym kraju.
Nowa rzeczywistość gospodarcza zmieniła zasadniczo rozmaite socjalne - tak by się wydawało - udogodnienia. Zakład jest od tego, żeby produkował - to stało się hasłem naczelnym przedsiębiorstw funkcjonujących w gospodarce rynkowej.
Kotłownia "Polmo", dając niezbędną energię dla zakładu, produkowała ją w nadmiarze. Dlatego też dawała ciepło do sieci sporej części miasta, szczególnie dla nowych osiedli.
Już od 1992 roku Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej zabiegało o przejęcie tej zakładowej kotłowni. Uznano bowiem, że jako spółka miejska PEC lepiej sobie poradzi - w tym miejscu można by podać wiele argumentów technologicznych.
Niestety, przez lata nie przemawiały one, nie tyle do szefów, co do związkowców "Polmo". Przy każdej okazji, gdy temat wywoływano, byli przeciw. To związki zawodowe uznały, że kotłownia to kura znosząca złote jajka. Tyle, że bez dokarmiania z jaj zrobiły się zwyczajne zbuki.
W kotłownię, jak w każdy inny segment przedsiębiorstwa, trzeba inwestować. PEC nieustannie przedstawiało zagrożenia, bez skutku. Dopiero, gdy miasto - mając na uwadze dobro mieszkańców osiedli, gdzie ciepło z kotłowni "Polmo" trafiało, zdecydowało o budowie nowej kotłowni miejskiej kosztem 15 mln złotych, ktoś się zreflektował. Kotłownię wystawiono na sprzedaż. PEC w Brodnicy złożyło ofertę, wygrało przetarg. Akt notarialny podpisany zostanie 1 września br.
Oczywiście, kotłownia jest na chodzie, ale będzie wymagać wielu inwestycji, o remontach bieżących nie wspominając. Nie ma jednak zagrożenia dla ok. 35 proc. mieszkańców miasta (osiedla, szkoły, jednostka wojskowa). Nie będzie też drastycznych podwyżek energii. Te mogą pojawić się jedynie ze wzrostem opłat za węgiel.
