Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bronisław Waligóra: Miejsce Zawiszy jest ekstraklasie [cały wywiad]

ROZMAWIAŁ DARIUSZ KNOPIK
, przed sierpniowym meczem z Widzewem, został uhonorowany przez kibiców Zawiszy
, przed sierpniowym meczem z Widzewem, został uhonorowany przez kibiców Zawiszy fot. Mateusz Bosiacki
ROZMOWA z Bronisławem Waligórą, byłym kapitanem Zawiszy

- Chciałbym namówić pana na chwilę wspomnień. Można...
- Jasne, że tak. Powspominać to jest dobra rzecz, szczególnie miłe chwile, bo mam nadzieję, że tylko o takich będziemy rozmawiać. Słucham.

- Co panu mówi data 20 październik 1960 rok?
- O to panu chodzi... (śmiech). Jakbym mógł zapomnieć pierwszy, historyczny awans Zawiszy do pierwszej ligi.

- Czy przed startem rozgrywek byliście wymieniani w gronie faworytów do awansu?
- Głównym faworytem był Lech Poznań, który zresztą wygrał ligę. Potem było kilka zespołów, które miały powalczyć o czołowe miejsca. Nas w tym gronie nie było. Pewnie swoim osiągnięciem sprawiliśmy, co niektórym niezłego psikusa. Mówiąc krótko nasz awans był dużą niespodzianką w światku piłkarskim. Wydaje mi się, że niewielu na nas stawiało i mało kto się takiego rozstrzygnięcia spodziewał.

- A sami wierzyliście, że możecie powalczyć o awans?
- Mieliśmy niezły początek i chyba po czterech, pięciu kolejkach znaleźliśmy się w czubie tabeli. Wtedy pomyśleliśmy, że możemy się włączyć do gry o awans. Sami sobie powiedzieliśmy, że musimy wykorzystać szansę, którą sobie stworzyliśmy.

- Był jakiś szczególny mecz, który utkwił panu w pamięci. Może któryś był przełomowy?
- Wie pan czas zaciera szczegóły w pamięci. Najbardziej pamiętam ten przegrany mecz z Lechem, który dał nam awans, bo nasz rywal w walce o drugie miejsce tylko zremisował u siebie. Nawet nie wiem kto nim był. Pamiętam, że mieliśmy przed ostatnią kolejką 2 punkty przewagi. Oni nie potrafili wygrać i został punkt przewagi. Przypominam sobie, że po powrocie z Poznania na Zawiszy czekali na nas kibice i władze klubu z pułkownikiem Charaszem. Był nawet szef Pomorskiego Okręgu Wojskowego generał Huszcza. To był całkiem inny stadion niż teraz, taki siermiężny, ale radość wszystkich była przeogromna.

- Teraz mamy superobiekt, ale nie mamy zespołu i o takich wydarzeniach, które były udziałem drużyny z panem w składzie możemy pomarzyć i pozostało nam tylko wspominanie starych, dobrych czasów.
- Też nad tym boleję, bo uważam, że w Bydgoszczy jest zapotrzebowanie na piłkę, a miejsce Zawiszy jest ekstraklasie. Nie wiem jakie są przyczyny takiego stanu rzeczy, bo od dawna nie uczestniczę w bieżącej działalności piłkarskiej. Jednak uważam, że w regionie jest potencjał zawodniczy, a na Zawiszy są odpowiednie warunki i możliwości organizacyjne, by stworzyć drużynę, która zadowoli kibiców.

- Wspomniał pan o potencjale w regionie. Wnioskuję, że trzeba tych graczy znaleźć. A jak to było wtedy z wami. Jak zbudowana była drużyna?
- Większość stanowili wychowankowie. Byli też chłopacy, który szlifowali swoje umiejętności w Zawiszy, a przyszli z klubów z województwa. Kimś takim był Kazik Szmidt, który trafił do Zawiszy z Gwiazdy. Józek Rembecki był wychowankiem Pomorzanina Toruń. Stasiu Jarząbek trafił do Zawiszy chyba z Włocławka. Nie można zapominać o Janku Góralu, który za Zawiszę dałby się pokrajać. Było też kilku zawodników z innych miast. Silną pozycję mieli koledzy z Gdańska, tacy jak: Kaziu Frąckiewicz, Arek Bieńkowski, Edek Typek czy Zbyszek Kwiatkowski. Świetnym napastnikiem był Lech Pudłowski, który przyszedł do nas ze Szczecina. Innym dobrym napastnikiem był Zygmunt Marciniak. On zasilił nas z Cracovii. Mieliśmy naprawdę niezły zespół. Rozumieliśmy się bardzo dobrze.

- Prowadził was Węgier Krzysztof Scharle przy udziale legendarnego Konrada Kamińskiego. Jak doszło do tego, że Węgier trenował zespół z Polski. To chyba w ówczesnych czasach był ewenement.
- Wtedy węgierska piłka stała na wiele wyższym poziomie od naszego. Prezes Charasz ściągnął Scharlego do Bydgoszczy. To był świetny ruch. W istocie to był jeden z pierwszych zagranicznych trenerów w kraju. Dopiero później szkoleniowcy z zagranicy prowadzili chociażby Legię Warszawa. Scharle posiadał dużą wiedzę. Miał dobry kontakt z nami, pomimo, że nie znał języka. Był oczywiście tłumacz. Jako kapitan byłem pośrednikiem między trenerem, tłumaczem i zespołem.

- Węgier mówiąc kolokwialnie "mieszał składem’’ czy była żelazna jedenastka?
- Raczej była stała jedenastka. Zmiany były śladowe, głównie wynikające z kontuzji. Scharle był zwolennikiem wąskiej kadry, ale jakościowo wysokiej.

- Czego jeszcze węgierski szkoleniowiec was nauczył?
- Ofensywnego grania. Trener był zdania, że jak się chce wygrywać, to trzeba strzelać gole, a nie nastawiać się na obronę i liczyć tylko kontry. To od niego zapamiętałem najbardziej. Potem prowadząc zespoły trzymałem się tej zasady. Piłka jest dla ludzi i trzeba grać, tak by ludziom się podobało i chcieli przychodzić na stadiony. Teraz oglądając mecze niekiedy mam wrażenie, że taktyka zabija albo przynajmniej ogranicza radość futbolu. Wracając jeszcze do Scharlego, to wprowadził u nas system WM, wtedy najpopularniejszy na świecie.

- Jak kwalifikuje pan awans z 1960 w swojej zawodniczej karierze?
- Bardzo wysoko. Równie wysoko cenię sobie awans z 1965 roku i późniejsze utrzymanie w I lidze. To było duże osiągnięcie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska