Dla premiera taki gest jak demonstracyjne odejście partyjnych ministrów z rządu byłby może nawet dobry. Może byłby także dobrze przyjęty przez opinię publiczną. Okazuje się bowiem, że poparcie SLD, aczkolwiek daje w Sejmie głosy, to rządowi jednak nie służy. Notowania gabinetu Marka Belki są dość niskie, nawet zaskakująco niskie, choć notowania samego premiera są nieco wyższe. To zapewne zawód dla prezydenta, dla samego premiera, a także dla tych, którzy liczyli, że taki gabinet, bez politycznej czołówki SLD będzie miał pozytywny wpływ na opinię publiczną, uspokoi nieco nastroje, da chwilę oddechu Sojuszowi steranemu rządzeniem jak i całej polskiej polityce, coraz bardziej agresywnej, skupionej na grach personalnych, okładaniu politycznych przeciwników.
Tymczasem okazuje się, że Polacy nie przywiązują już większego znaczenia do zmiany rządów, że efekt nowości - o ile w ogóle się pojawia - to szybko znika. Rząd Marka Belki nie poprawia też notowań SLD, więc właściwie trudno się dziwić coraz większemu zdenerwowaniu w szeregach tej partii, którego objawem jest wołanie Martensa o porzucanie przez ministrów stanowisk. Najwyraźniej lewicowa formacja schodzi ze sceny i już tylko cudu trzeba, aby ją uratować. Takim cudem nie będzie odejście ministrów z rządu, przejście do opozycji i w ostatecznym efekcie nawet nie- udzielenie gabinetowi Belki wotum zaufania w październiku.
Opinia publiczna najwyraźniej wyczuwa, że SLD nie zmienia się, że nadal jest to ugrupowanie, z którym kojarzy się przede wszystkim głęboki zawód, że nowe kierownictwo, uwikłane w klecenie doraźnych koalicji, nie ma nowych politycznych pomysłów na istnienie i że działa w panice. Przecież za nic innego jak za objaw paniki uznać należy gwałtowne wystąpienie Krzysztofa Martensa skierowane tak naprawdę nie tylko przeciwko polityce kadrowej premiera, ale generalnie przeciwko premierowi i prezydentowi, który wytypował Marka Belkę na premiera i do jego pełnego konstytucyjnego umocowania doprowadził. To jest wystąpienie pod hasłem: szukamy winnych dookoła, tylko nie wśród nas. Tymczasem baronowie SLD mogliby rozejrzeć się wokół siebie i zastanowić się, czy rzeczywiście państwo w dalszym ciągu należy do nich, czy to tylko ich ludzie mają obejmować stanowiska, czy też czas wreszcie odmienić standardy, jak próbuje to robić premier.
To, co dzieje się obecnie wokół rządu Marka Belki, stanowi jednak przestrogę także dla obecnej opozycji. Otóż w obecnym stanie wyniszczenia polskiej polityki każdy komu przyjdzie rządzić, spotka się z podobnymi kłopotami. Nawet jeżeli nie rozpadnie mu się zaplecze polityczne, to na wielki kredyt społecznego zaufania nie może już liczyć. Kiedyś zmiana rządu zmieniała społeczne nastroje, dziś już zmienia je na tydzień. Trzeba sporej politycznej wyobraźni, by nie grzęznąć w szarej politycznej codzienności, a tu mamy akurat spory deficyt.
Autorka jest publicystką tygodnika "polityka"
Bunt barona
Janian Paradowska
Krzysztof Martens, podkarpacki baron SLD i brydżysta pierwszej klasy rozpoczął rozgrywkę, która wcale nie musi się okazać rozgrywką pierwszej klasy. Otóż Martens zakrzyknął, że jeżeli premier Marek Belka nie wycofa się z forsowana Andrzeja Ananicza na szefa Agencji Wywiadu, ministrowie Sojuszu powinni wystąpić z rządu i trzeba skończyć z popieraniem tego gabinetu. Martens zalicytował więc wysoko na fali ogólnego oburzenia SLD na ruchy kadrowe premiera, który najwyraźniej ma niechęć do sięgania po partyjne zaplecze, gdy idzie o obsadę stanowisk, szuka ludzi z różnych obozów, szuka ludzi dotychczas w polityce nieobecnych.