- Wątpię w sprawiedliwość w tym kraju - przyznał wczoraj na korytarzu Sądu Rejonowego Czesław Weyna. - Miasto chce za wszelką cenę pozbawić mnie, moją siostrę i brata prawa do ziemi, która w świetle prawa nam się należy. I, co gorsza, sądy są bezradne wobec urzędniczej samowolki.
Sąd orzekł, że pan Czesław nie został poszkodowany, choć urzędnik bydgoskiego magistratu... podrobił jego podpis.
Odkupić ojcowiznę
Nie byłoby sprawy, gdyby 9 lat temu miasto uwzględniło jego wniosek do pierwokupu działki w Fordonie.
- Chodzi o teren, który w 1979 roku państwo kupiło od moich rodziców - tłumaczy mężczyzna. - Na części tych gruntów powstały bloki mieszkalne. I - żeby było jasne - wraz z rodzeństwem nie rościmy sobie praw do tego gruntu - dodaje Weyna.
Chodzi o 8 tys. metrów kwadratowych, które przez lata pozostawały niezagospodarowane. W 2002 roku Weyna złożył pismo do ratusza o zwrot części ojcowizny m.in. w rejonie ul. Szumana i Twardzickiego.
- W świetle prawa przysługiwało nam prawo pierwokupu działki - wyjaśnia Weyna. - Byliśmy gotowi po prostu odkupić teren od miasta.
Po pomoc do Mogilna
Spór Czesława Weyny z Urzędem Miasta Bydgoszczy przeszedł już wszystkie możliwe szczeble - od administracyjnych poprzez sądy pierwszej i drugiej instancji.
- Wkrótce po tym, kiedy złożyłem wniosek w sprawie pierwokupu gruntu od miasta, ratusz podpisał umowę sprzedaży działek - wyjaśnia Weyna. - Sporny teren, podzielony na dwie działki odkupili od miasta właściciele pawilonów handlowych, którzy użytkowali teren jako dzierżawę wieczystą. Urzędnicy wydziału mienia i geodezji nawet nie raczyli mnie powiadomić o transakcji!
Weyna poprosił o pomoc Romualda Kosieniaka, ówczesnego wojewodę kujawsko-pomorskiego. Ten, w 2004 roku - nie widząc możliwości rozwiązania sporu na szczeblu bydgoskim, znalazł rozjemcę "z zewnątrz". Sprawa trafiła do urzędu gminy w Mogilnie.
Fałszerz zniknął bez śladu
- Mogileńscy urzędnicy przyznali mi rację - dodaje Weyna. - To z kolei spotkało się ze sprzeciwem Urzędu Miasta Bydgoszczy. Wtedy skierowałem sprawę do sądu.
Podczas jednej z rozpraw w 2006 roku pan Czesław przecierał oczy ze zdumienia. Przedstawiono mu dokument z 2002 roku informujący o planie sprzedaży przez miasto terenu w Fordonie. Widniał na nim podpis Weyny, mimo że mężczyzna widział pismo pierwszy raz w życiu.
Biegły grafolog orzekł, że parafka jest podrobiona. Weyna zawiadomił o tym prokuraturę. W grudniu 2010 roku sprawę umorzono z braku wykrycia sprawcy. Wczoraj sąd oddalił zażalenie na decyzję prokuratury.
- Sąd argumentował, że mój klient nie został poszkodowany przez sfałszowanie jego podpisu - mówi Justyna Komowska, pełnomocnik Weyny. - Sędzia uznała, że fałszerstwo to przestępstwo przeciw ważności dokumentów, a nie przeciw osobie.
Do sprawy wrócimy.
Czytaj e-wydanie »