Trzy dni trwały uroczystości związane z 55. rocznicą zniszczenia w Bydgoszczy urządzeń zagłuszających stacje radiowe wolnego świata. W sobotę (19 listopada), zgodnie z programem, na Wzgórzu Dąbrowskiego, tam gdzie stała zagłuszarka, miała się odbyć historyczna rekonstrukcja wydarzeń z 18 listopada 1956 r. Zamiast lekcji historii był polityczny happening, w trakcie którego doszło do "spalenia rekwizytów zagłuszających wolność". Wśród owych rekwizytów były egzemplarze "Gazety Wyborczej" i "Pomorskiej".
Przeczytaj także:Historyczna rekonstrukcja czy polityczny happening? [wideo]
- Myślałem, że tam będzie maszt, tymczasem zobaczyłem kukłę. Nie byłem z tego zadowolony. Ponadto sądziłem, że ludzie przyniosą stare odbiorniki radiowe czy jakieś instrumenty - mówi Stefan Pastuszewski, bydgoski radny, który podczas happeningu apelował o walkę z tym, co współcześnie zagłusza wolność.
Jako członek władz Stowarzyszenia "Teatr na Barce" Pastuszewski zawierał umowę z ratuszem na dofinansowanie zadania publicznego pt. "Historia na ulicy". W rozmowie z "Pomorską" zapewnił, że nie znał szczegółów scenariusza.
Wysokość dotacji na trzy projekty - obchody 55. rocznicy zniszczenia zagłuszarki na Wzgórzu Dąbrowskiego, 30. rocznicy ogłoszenia stanu wojennego oraz happening dotyczący kolędowania patriotycznego w komunikacji miejskiej - wyniosła 4,5 tys. zł. Dodajmy, że pomysł Macieja Różyckiego (autor scenariusza happeningu) został dobrze oceniony przez komisję, w której zasiadała m.in. Marzena Matowska, szefowa Miejskiego Ośrodka Kultury - na 80 pkt przyznano 69 pkt.
- To, co stało się w sobotni wieczór było bardzo negatywnym zdarzeniem. Odcinamy się od tego i potępiamy - komentuje Piotr Kurek.
Zapowiada, że ratusz będzie musiał "monitorować i weryfikować scenariusze projektów, aby w przyszłości nie dochodziło do podobnych bulwersujących zdarzeń".
Czytaj e-wydanie »