Nieoczekiwanie pod dużym znakiem zapytania stanął pomysł uruchomienia w tym roku miejskiej sieci wypożyczalni rowerów.
Wczoraj otwarto koperty z ofertami trzech firm, ale najtańsza z nich jest aż o 30 procent droższa od kwoty, jaką w swoim budżecie zaplanowali bydgoscy drogowcy. Na trzyletni kontrakt na budowę i obsługę wypożyczalni chcieli wydać ok. 2,7 mln zł, czyli nieco ponad 90 tys. zł miesięcznie. Tymczasem kwota najniższej oferty to 125,5 tys. zł, a drugiej - już 157,4 tys. miesięcznie. - Na pewno będziemy je jeszcze analizować, ale przy tak przestrzelonych kwotach trudno w tej chwili cokolwiek wyrokować - przyznaje wprost Mirosław Kozłowicz, dyrektor Zarządu Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej.
Czytaj: Bydgoski Rower Aglomeracyjny - jeszcze go nie ma, a już budzi emocje
Do tego najniższą ofertę złożyła ta sama firma, która ze sporymi problemami uruchomiła właśnie podobną inwestycję w Toruniu. Najczęstsze zarzuty kierowane pod jej adresem dotyczą kilku opóźnień i jakości wykonania. Najmocniejszy postawił jednak jeden z mieszkańców Torunia, który odkrył lukę w programie obsługującym wypożyczalnie umożliwiającą dostęp do danych osobowych użytkowników.
Zarówno w bydgoskim ratuszu, jak i w ZDMiKP nikt oficjalnie nie wypowiada się akurat na ten temat. Ale w tej sytuacji bardzo prawdopodobne wydaje się unieważnienie przetargu i rozpisanie nowego. A to może prowadzić do sytuacji, w której nasza wypożyczalnia ruszy dopiero w przyszłym roku.
Czy warto o to walczyć? Zdaniem Wojtka Bulandy, szefa Bydgoskiej Masy Krytycznej nie ma jednoznacznej odpowiedzi na takie pytanie.
- Jeśli inne miasta wydają na swoje wypożyczalnie dużo mniej pieniędzy, to sprawa wydaje się oczywista. Z drugiej jednak strony mówimy nie tylko o ciekawej atrakcji, ale też o nowej alternatywie w transporcie miejskim - uważa społecznik.
Czytaj e-wydanie »