- Od dwudziestu lat nie ma pegeerów, ale w miejscowościach, gdzie kiedyś istniały takie gospodarstwa wciąż mieszka milion, a może nawet milion trzysta tysięcy ludzi. To byli pracownicy PGR-ów i ich rodziny. Jak oni są dzisiaj postrzegani?
- Często jako ofiary życiowe, które niczego nie potrafią i tułają się bez zajęcia.
Bywa oczywiście i tak, choć zdecydowana większość sobie poradziła.
Szacujemy jednak, że nawet do 600 tysięcy mieszkańców popegeerowskich wsi w Polsce nie dało sobie rady w nowych warunkach. To się teraz nazywa wykluczeniem społecznym.
- Jednak nie radzą sobie także ci, którzy urodzili się już po likwidacji państwowych gospodarstw. Z czego to wynika?
- Odziedziczyli biedę i pewne zachowania po rodzicach, którzy pracowali w Państwowych Gospodarstwach Rolnych, a po ich likwidacji zostali bezrobotni.
W PGR-ach znacząca część załóg była słabo wykształcona. Kadra techniczna stanowiła zaledwie kilka, najwyżej kilkanaście procent. Reszta nie musiała kończyć szkół wyższych, by pracować choćby w oborze, czy jako operator sprzętu rolniczego.
Po tym jak dokonała się rewolucja dziejowa, ich umiejętności przestały być pożądane na rynku pracy i wielu osobom świat się zawalił.
- Niektórzy jednak potrafili otrząsnąć się i znaleźć pracę gdzie indziej.
- Pół biedy, jeśli PGR leżał niedaleko takiego miasta jak Bydgoszcz, gdzie łatwiej o pracę. Albo jak kogoś było stać, żeby kupić chociaż stary samochód na dojazdy do pracy.
Najczęściej jednak było tak, że wraz z likwidacją państwowych gospodarstw, ustawała też komunikacja z przysiółkami.
I ludzie zostawali w zapadłej dziurze, odcięci od reszty świata. Bez pracy i perspektyw. W województwie kujawsko-pomorskim też takich miejsc jest sporo.
- Jak można im pomóc?
- Po pierwsze potrzebne są duże pieniądze na infrastrukturę. Na przykład na przebudowę kotłowni, rurociągów przesyłających ciepło i wielu innych rzeczy, które kiedyś robiono na miarę dużych firm i często byle jak. Mieszkańców nie będzie nigdy stać na utrzymanie takich instalacji.
Trzeba też znaleźć pieniądze na kupno mieszkań zastępczych dla byłych pracowników PGR-ów, którzy wciąż mieszkają w pałacach i innych zabytkowych budynkach. Przecież oni nie będą inwestować w remont czegoś, co nigdy nie będzie ich własnością, więc zabytki popadają w ruinę.
Gdyby kupić im tanie mieszkania w małych miejscowościach, to państwo jeszcze by na tym zyskało. Bo pałac bez lokatorów łatwiej sprzedać.
- Państwo kupi im mieszkania i co dalej? Z czego je utrzymają? Z zapomóg?
- Nie, bo tym ludziom trzeba dać przede wszystkim wędki.
Cały wywiad będzie można przeczytać w papierowym wydaniu "Gazety Pomorskiej". Zamieścimy go 10 listopada.