Toruńscy celnicy zatrzymali prawie 900 urządzeń elektronicznych, które zgłosił do oclenia przedsiębiorca z regionu. Sprzęt pochodził z Chin. Celnicy stwierdzili, że brakuje na nim obowiązkowego w Europie znaku "CE". Zamiast niego na kilku urządzeniach znalazło się logo chińskiego eksportu: również "CE"
Znaki wyglądają niemal identycznie, przeciętnemu klientowi trudno je od siebie odróżnić. - Europejski certyfikat ma większy odstęp pomiędzy literami i nieco krótszą kreskę w literze E - wyjaśnia Mariusz Ziarnowski, rzecznik Izby Celnej w Toruniu. - Ale najważniejszą różnicą jest to, co oba znaki oznaczają.
Europejski certyfikat jakości gwarantuje, że produkt jest bezpieczny i spełnia wszystkie normy wymagane na terenie Unii Europejskiej. Literki CE umieszcza się m.in na sprzęcie elektronicznym czy zabawkach. Kupujący je rodzic wie, że produkty z takim znakiem nie powinny zagrozić dziecku.
- Chiński znak "CE" jest legalny, choć wprowadza konsumenta w błąd - przyznaje Mariusz Ziarnowski. - Informuje tylko, że produkt pochodzi z Chin, ale nie gwarantuje jego zgodności z normą. Niestety wyroby z tym znakiem często pokazują się na naszym rynku.
Sam chiński znak nie jest dowodem na to, że urządzenie nim oznaczone jest niebezpieczne. Dlatego celnicy przekazali sprzęt do Urzędu Komunikacji Elektronicznej w Bydgoszczy. Jego urzędnicy stwierdzili jednoznacznie: sprzęt nie spełnia europejskich wymagań.
Teraz przedsiębiorca, który importował urządzenia, będzie musiał je wywieźć. W przeciwnym razie zostaną zniszczone.
Czytaj e-wydanie »