I nic dziwnego. Bernadeta Korzeniewska to kobieta-dynamit, energia ją roznosi, a z poezją jest za pan brat od dobrych kilku lat. Tomik na koncie ma zaś tylko jeden.
W Miejskiej Bibliotece Publicznej swoją koleżankę rekomendowała czytelnikom Łucja Gocek: - Benia od dziecka ma tę szczególną wrażliwość - mówiła. - Ale pisać zaczęła od niedawna. Dla mnie jej twórczość jest warta uwagi i jak sądzę, jest coraz lepsza.
Korzeniewska na początek uraczyła zebranych serią "gadanych" wierszy-historyjek z dzieciństwa, której bohaterami są ona sama, jej tatko, koledzy i pejzaż Dębowej Łąki, gdzie się wychowała. Jej pełne humory dialogi z tatkiem, który martwi się, po kim jego córka jest taka popaprana, są pełne wdzięku i na spotkaniu bardzo się podobały.
Ale Korzeniewska gustuje też w erotykach, odważnych i soczystych. W najnowszych wierszach wątki osobiste splatają się z ogólną refleksją o świecie, a wiersze stają się coraz dłuższe. - Jestem w tym wieku, że chcę dużo powiedzieć, bo mam coraz mniej czasu - przekomarzała się poetka.
Ma w swoim dorobku fraszki, wiersze satyryczne, pisze teksty piosenek dla małych i dużych, szanty. Swoi przyjaciołom także od czasu do czasu napisze jakiś zgrabny kawałek, np. o tym, jak ich emerytury będą wyglądały w Unii...
Jak wyznała, wystarczy jej drobiazg, by powstał wiersz. A pisze je gdzie bądź, np. w kuchni, zapominając, że w tym samym czasie przypala się mięso...
Czekamy na nowy tomik.