Spierano się o interpretację przepisów, a trudnym przeciwnikiem na tym polu był Robert Wajlonis, dyrektor generalny w Urzędzie.
Różnica wynika z oceny tego, co należy zakwalifikować do wydatków bieżących przedszkoli publicznych.
Właścicielki przedszkoli niepublicznych nie tylko zwróciły się do RIO (po stanowisku komisji rewizyjnej 21 marca skargę na burmistrza rozpatrzy rada miejska), ale i wysłały pismo do ministerstwa edukacji narodowej. Cieszyły się, gdy otrzymały odpowiedź od Jacka Krawczyka, dyrektora departamentu zwiększania szans edukacyjnych, że przy liczeniu wskaźnika dotacji powinny być brane pod uwagę wszystkie wydatki bieżące. - Uważamy, że zarządzenie burmistrza z tego roku jest niezgodne z przepisami ustawy o systemie oświaty - mówiła Mirosława Przybylak z "Jarzębinki". - Odliczenie opłat stałych i kosztów wyżywienia od rodziców jest nadinterpretacją.
Wajlonis pozostał na stanowisku, podkreślając że te opłaty, choć zapisane w budżecie, nie są wydatkami przedszkola, lecz rodziców. - Nie wyobrażam sobie sytuacji, by rodzic dziecka chodzącego do przedszkola publicznego płacił 10 zł dziennie za wyżywienie, a rodzic malucha z niepublicznego 2,5 zł, bo 7,5 zł da gmina - mówił.
Przybylak podkreśliła, że miasto i tak oszczędza, bo przedszkole niepubliczne dostaje 75 proc. kosztów utrzymania dziecka w miejskim przedszkolu. - Nie jesteśmy Gdynią - podkreślała Mirosława Wardacka. - Nie mamy zamożnych rodziców. Wszyscy wiedzą, jakie są pensje w "Mostostalu", czy "Seko". Nie możemy wywindować opłat za przedszkole do 400, 500 zł. To w chojnickich warunkach jest niedopuszczalne.
Przybylak prosiła o życzliwość. - Nie traktujcie nas jak pijawek - mówiła. - To nie my się tego miasta uczepiłyśmy. Tylko znalazłyśmy się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie.
Czytaj e-wydanie »