Spektakl anonsowany jako produkcja Białostockiego Teatru Lalek, w efekcie okazał się dziełem Teatru Malabar Hotel, który w ubiegłym roku wyodrębnił się z BTL. Reżyserem i tytułowym Baldandersem jest Marcin Bikowski, a partneruje mu w roli Dwugłowego Marcin Bartnikowski.
Kim jest Baldanders? To demon przemiany, wzięty z prozy Borgesa, osobnik, który cierpi na rozdwojenie jaźni i dramatycznie poszukuje własnego "ja". Bikowski świetnie operuje kolejnymi marionetami, z którymi wchodzi w nacechowane agresją interakcje, a widz co chwilę stawia sobie pytanie, kim tak naprawdę jesteśmy i co w nas siedzi? Ta podwójność, schizofreniczność, pęd do zmiany, przeistoczenia się wyznacza rytm scenicznego bycia Baldandersa, który przeraża i zaciekawia. A także zachwyca finezją gry.
I jest tu też drugie dno. Bo na scenie mamy ustawione "pudełko", na którym rozgrywa się akcja związana z Baldandersem. Podciągana jest kurtyna, jak to w teatrze. A ten, który pociąga za sznurki, co chwilę strofuje: - postaraj się bardziej, wysil się, jest nudno... Czyli historia tego monstrum ma nas bawić, tak jak kiedyś wożono po jarmarkach rozmaite indywidua z rozmaitymi defektami - w tym samym celu - by ucieszyć gawiedź.
Klimat spektaklu jest mroczny, co potęguje świetna muzyka i takaż sama scenografia. Ale jak to w życiu i na scenie bywa - nie do końca jest to tylko mrok. Publiczność co chwilę wybucha śmiechem, bo dialogi bywają dowcipne. Ale w sumie rzecz jest z gatunku do refleksji niż do śmiechu i wcale nie na marginesie słyszymy, że prawdziwa jest tylko istota zła albo że Jezus doszedł do wniosku, że Boga nie ma...
Wielkie brawa dla aktorów za świetną grę i oby takich spektakli można było oglądać w Chojnicach więcej, bo to teatr pełną gębą.