Spektakl "Padamm, padamm", który obejrzeliśmy w ramach Teatru Repertuarowego w domu kultury, zebrał wszelkie możliwe nagrody. I trudno się dziwić. Inspirowany prozą Sołżenicyna, przedstawia szpitalny mikrokosmos, w którym zwielokrotniony zostaje egzystencjalny lęk przed śmiercią i dążenie do zachłyśnięcia się życiem. Póki jeszcze ono trwa.
Wiadomości kulturalno-rozrywkowe
Bohaterowie, czy to partyjny aparatczyk, czy zesłaniec, są połączeni tym samym strachem i tą samą nadzieją. Boją się, że to już koniec. I wierzą, że ich guz okaże się łagodny.
Pomiędzy pacjentami a białym personelem toczy się walka o wolność. Bo niby dlaczego lekarze mają wiedzieć lepiej, dlaczego mają dyktować, jak teraz żyć? Zwłaszcza że sytuacja "uwięzienia" sprzyja dyktatorskim zapędom. Ale te natrafiają na opór jeszcze żywej materii...
Spektakl jest czarno-biały, skąpo oświetlony. Szpitalna sceneria składa się z kilku rekwizytów. Aktorzy operują szeptem i krzykiem i wierzymy im, że znaleźli się w potrzasku. Na koniec chorzy ze zdrowymi ruszają w obłędny taniec do walca śpiewanego przez Edith Piaf. I wtedy po plecach przechodzą ciarki.
Czytaj e-wydanie »