- Zdobył pan 54,81 proc. głosów i tym samym zwyciężył w pierwszej turze. To duży sukces.
- Wynik bardzo mnie zaskoczył. Mimo wielu oznak sympatii i zaufania ze strony mieszkańców, pod koniec kampanii wyborczej zacząłem wątpić w zwycięstwo. Platforma Obywatelska, która jednoznacznie poparła mojego głównego przeciwnika, rzuciła do Wąbrzeźna wszystkie swoje siły. Usilnie próbowano ludziom wmówić, że jestem obcy, w ogóle nie znam miasta i dlatego zupełnie nie nadaję się na burmistrza. Cieszę się, że wyborcy uznali inaczej. To bardzo duża nobilitacja, ale i zarazem wielka odpowiedzialność.
- Bogdan Koszuta zebrał 40,57 proc. głosów. Jak na symbol wąbrzeskiego samorządu to mało. Symbol się "zużył"?
- Mój konkurent popełnił ostatnio kilka błędów. W tym jeden bardzo poważny: przestał słuchać mieszkańców. Wszystkie decyzje zapadały w zaciszu gabinetów, w oderwaniu od rzeczywistych potrzeb i opinii ludzi. Nie byli oni traktowani po partnersku i dlatego powiedzieli ekipie pana Koszuty "nie". Poparli mnie, bo tak samo jak ja czują, że naszemu miastu potrzeba świeżego oddechu.
- Czy w związku z tym odświeżenie też czeka ratuszowe kadry?
- Nie zamierzam robić czystek. Osoby, które chcą rzetelnie i uczciwe pracować, mogą być spokojne o swój byt. Chcę scedować właśnie na nie wiele pomniejszych zadań i obowiązków. Azająć się sprawami strategicznymi.
- Jakie to sprawy?
- O budowaniu dialogu z mieszkańcami już wspominałem. Poza tym zamierzam się skupić na wspomaganiu przedsiębiorców, zarówno drobnych jak i dużych. Chciałbym, aby byli oni silnym partnerem do rozmów. Należy też wprowadzić zmiany do strategii rozwoju miasta. Trzeba także szybko zastopować zadłużanie Wąbrzeźna.