Mają sklepy, które trzeba utrzymać, płacą podatki, dają pracę sprzedawcom. Zarabiają, ale ponoszą też znaczne koszty. Rozmawiać chcą wyłącznie anonimowo, konkretnie o konkurencji mnożących się straganów z podobną, ale tańszą niż u nich, odzieżą i obuwiem. Stragany prowadzą przybysze z zagranicy.
- Zaopatrujemy się w tych samych hurtowniach, głównie w Głuszynie koło Łodzi. Tyle, że nasi “konkurenci" biorą zapasy magazynowe sprzed lat i towar gorszej jakości, bo jest tańsze. Nie mając zbyt wielkich kosztów, mogą mieć niższe ceny. Przegrywamy z nimi - nie ukrywa właścicielka sklepów z odzieżą.
- Od nas Urząd Skarbowy żąda kas fiskalnych, sprawdza faktury. Oni są poza jakąkolwiek kontrolą. Nikt nie sprawdza, ile towaru sprzedają i skąd on pochodzi, ani czy w ogóle mają pozwolenie na handel. Czujemy się jak obywatele gorszej kategorii - oburza się inna nasza rozmówczyni, dodając, że sklepy na przełomie roku muszą robić inwentaryzację, wtedy najczęściej wpada na kontrolę “skarbówka". - Stragany znikają w listopadzie i pojawiają się wiosną. Urząd Skarbowy nie niepokoi ich właścicieli - mówi rozgoryczona.
Klienci nie mają nic przeciwko zakupom na straganie. - Moja emerytura nie pozwala na zakupy w butikach. Tu jest taniej - mówi pani Bożena, emerytka.
Marian Ogrodowski, zastępca burmistrza tłumaczy, że miasto może jedynie pobierać opłatę targowiskową, a osoba przez nią upoważniona kontroluje, czy handluje się zgodnie z tą opłatą.- Problem w tym, że część terenu przy hali to teren prywatny, a nie miejski. Nie możemy też kontrolować tego handlu. To sprawa Urzędu Skarbowego - mówi.