Teresa Gutsche przyjechała do Torunia ponad 20 lat temu, jako żona pastora Kościoła Chrześcijan Baptystów. Choć żyli ledwie wiążąc koniec z końcem, cieszyli się ewangeliczną misją. Pierwszym ciosem były narodziny niepełnosprawnego Kubusia i kilkuletnia rehabilitacja, która nie przyniosła skutków. Później kolejny: zdiagnozowany nowotwór, z którym Teresa boryka się od sześciu lat i już wie, że nie wygrała tej walki.
- Zabolało, ukłuło, może nie tyle nowotwór, bardziej spacery z Kubusiem, gdy wszędzie wokół mija się zdrowe dzieci. Patrząc z ludzkiej perspektywy: ciężkie, stracone życie, nie takie, jak sobie wyobrażałam. Ale mam poczucie, że to było dobre życie, dzięki Bogu. I dlatego, że On za nas zmartwychwstał - uśmiecha się Teresa.
- Naszego cierpienia nie da się porównać z cierpieniem Chrystusa, który wziął na siebie grzech świata. Ale jego śmierć nadaje sens naszemu cierpieniu - podkreśla Adam, mąż Teresy. Adam podczas Wielkanocy sięga po fragment z rozmową Jezusa z Tomaszem po zmartwychwstaniu. - Po tej rozmowie Tomasz może już tylko powiedzieć "Pan mój i Bóg mój". Gdybyśmy nie powiedzieli kiedyś tego samego, Wielkanoc byłaby dziś dla nas tylko smutnym świętowaniem zajączka i kurczaczka. Dzięki Bogu, nie jest.