Conan Barbarzyńca pokonuje groźną pustynię, ale jednak coś jest nie tak. Ten słynny bohater nie trafia do stygijskiej świątyni ani vendhyjskiej fortecy, tylko w miejsce znacznie, ale to znacznie dziwniejsze… do Las Vegas, Miasta Grzechu!
Tym razem scenarzyści uznali, że najwyraźniej przyszła pora na to, by swymi obutymi w sandały stopy podeptał błyszczące klejnotami trony uniwersum Marvela… a wkrótce wyruszy też na poszukiwanie potężnego starożytnego artefaktu – Wężowej Korony. Czy zdobędzie dzięki niemu własne królestwo? Czy też wpadnie w zasadzkę zastawioną przez samego Mephisto?
Scenariusz do tego tomu napisał zdobywca Nagrody Eisnera – Saladin Ahmed, a rysunki stworzył Luke Ross. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda tak jak powinno, ale jednak podczas lektury coś nam nie pasuje, coś nam gryzie.
Nie jestem specjalny fanem Conana - przyznaję, ale uniwersum Marvela jest moim ulubionym. Jako fan tego komiksowego świata muszę wyrazić swój sceptycyzm wobec pomysłów umieszczania Conana we współczesnym świecie.
"Conan. Bitwa o Wężową Koronę" nie jest złym komiksem. Ogląda się go świetnie, scenariusz jest przyzwoity, na kartach albumu pojawiają się znani bohaterowie. Od początku coś się jednak w tym pomyśle kłóci. Ten komiks mimo wszystko chętniej przeczytają fani Marvela niż miłośnicy Conana, którzy wolą klasyczne historie o Barbarzyńcy.
Conan znika z uniwersum Marvela, bo Dom Pomysłów traci prawa do tej postaci. Być może ten rozwód wyjdzie na zdrowie obydwu stronom.
Album zawiera materiały opublikowane w zeszytach „Conan: Battle for the Serpent Crown” (2020) #1–5.
Recenzja powstała dzięki uprzejmości wydawnictwa Egmont.
