- Nic dziwnego. Wielu rzekomych kandydatów na kupców przychodzi tylko pooglądać - mówi Piotr Gajewski, obecny właściciel.
Fantazyjnego budynku w stylu pałaców maharadży strzeże solidne kute ogrodzenie. Każdy detal w płocie jest dziełem kowalskich rąk, nie tak jak robi się to dziś - dołączając do stelażu gotowe fabryczne ozdoby. Metaloplastykę zastosowano w całym ogrodzeniu działki. Również okna zabezpieczono ozdobnymi kratami: - Od fachowców słyszałem, że dziś taki luksus kosztowałby mniej więcej tyle, co mały dom - mówi Gajewski.
Projekt nietuzinkowy

Ogrodzenie przykuwa wzrok każdego, kto przejeżdża przez podtoruński Lubicz, ale dopiero za nim kryje się prawdziwa tajemica.
- Dom kupiłem przed trzema laty. Nie przepadam za tuzinkowymi projektami. Lubię niekonwencjonalne rozwiązania i projekty, więc taki budynek był ciekawym wyzwaniem - uśmiecha się Gajewski wskazując na garaż, w którym trzyma kilkunastoletniego audi w amerykańskiej wersji.- Inwestor miał iście cygański rozmach i fantazję.
Budowniczym pałacyku w Lubiczu był Henryk Weiss, głowa zamożnego romskiego rodu wywodzącego się z Lipna. Mówi się, że pałacyk jest jego wizją, którą architekt rozpisał tylko na szczegóły na desce kreślarskiej. Sam Weiss zaprzecza: - Budowa była głównie sprawą mojej zmarłej matki, bo ja przebywałem wtedy za granicą. Tak czy inaczej, oglądając willę, trudno nie dojść do wniosku, że efekt wizualny był najważniejszą przesłanką, jaką kierował się inwestor. Mniejszą wagę przywiązywano do użyteczności, nie mówiąc o pieniądzach.
- Nie toleruję sztuczności - plastików, podróbek drewna itp. A tutaj nie było o tym mowy, w domu jest dużo kamienia i drewna - przekonuje Gajewski.
Olejna na dębie

Wszystkie okna są z drewna, z dębu wykonano również ręcznie rzeźbione schody. Kunsztownie bejcowane na kilka kolorów dzieło stolarza artysty zostało jednak pokryte białą olejną farbą. Wieść gminna niesie, że innowację wniosła pani domu pod nieobecność męża. Taki sam los spotkał i inne snycerskie detale.
Kolumny w salonie obłożone zostały czarnym granitem. Na posadzkach położono pierwotnie biało-beżowe płytki ze złoceniami. Później jednak ceramikę przykrył parkiet.
- Efekt był piorunujący, zwłaszcza kiedy dom był jeszcze umeblowany - wspomina Gajewski. - Wyłącznie w ludwikowskim stylu, z wielką kolekcją obrazów. Do tego zieleń i bezpośrednie sąsiedztwo Drwęcy, co dla mnie, jako wędkarza wydawało się rajem.
Sporo czasu zajęło Gajewskiemu poznanie wszystkich zakamarków domu. Przykuwająca uwagę kopuła pokryta miedzianą blachą (na wszystkie ozdobne elementy zużyto około tony tego materiału) nie była użytkowana, wyłącznie ozdobną funkcję pełniły też wieżyczki przy galerii. Największym zaskoczeniem było jednak ukryte pomieszczenie, o istnieniu którego Gajewscy dowiedzieli się dopiero, gdy wprowadzili się do domu.
- Ten dom ma swoje tajemnice, z czego najbardziej cieszą się dzieci, które do nas przyjeżdżają - mówi Gajewski. - Zabawa w chowanego w miejscu, w którym jest tak wiele kryjówek to dla nich niezapomniane przeżycie.
Dotknięcie
Wiele okien i drzwi przyozdobiono witrażami wykonanymi na zamówienie. Nad kominkiem zwieńczonym misternie rzeźbioną koroną pozostała pamiątka po właścicielu - wyobrażenie Henryka Weissa jako jeźdźca w XVI-wiecznym kaftanie, całość w witrażowym szkle.
Już po sprzedaży domu pierwszych właścicieli spotkała życiowa tragedia. Jedna z dwóch ukochanych córek zginęła w wypadku samochodowym. Piękną rozpieszczaną przez rodziców i lubianą przez sąsiadów 19-latkę, ojciec nazywał księżniczką. Laurę zgubiła lekkomyślność - wskazówka na liczniku czarnego mercedesa cabrio zatrzymała się wskazując na 200 km/h. Dziewczyna usiłowała ścigać się ze znajomym chłopakiem.
- Może to głupio zabrzmi, ale wierzę, że Laura pojawiła się w tym domu - wyznaje Gajewski. - Tamtego tragicznego dnia przyszedłem zmęczony z pracy i położyłem się do łóżka. Nagle poczułem dotyk chłodnej dłoni na plecach. Ale w pokoju nikogo nie było. Spojrzałem na zegarek, była 19.00. Nazajutrz dowiedziałem się, że o 19.10 doszło do wypadku, w którym zginęła Laura, córka pana Weissa.
Ojciec pochował córkę w szklanej trumnie w asyście setek mieszkańców Lubicza.
Z pałacu do zamku
Nowy właściciel po dwóch latach podjął decyzję o sprzedaży domu: - Zdałem sobie sprawę, że nie podołam finansowo wszystkim koniecznym inwestycjom. Dom ma ponad 260 metrów. Budowany był w oparciu o materiały i technologie dostępne w latach 90. Aby dostosować go do dzisiejszych standardów potrzebne są dodatkowe nakłady, na które mnie nie stać.
Sama konserwacja setek ozdobnych detali kosztować będzie niemało. Na wykończenie czeka półokrągły basen za domem, który pozostawiono w stanie surowym. W zamian nabywca będzie mógł napawać się pięknym widokiem w bezpośrednim sąsiedztwie Drwęcy.
Nową rezydencję Henryka Weissa widać z tarasu na pierwszym piętrze willi. Tym razem to już nie pałacyk, ale zamek otoczony murem ze strzelistymi wieżyczkami.
Weiss twierdzi, że tak wielka inwestycja nie była jego pomysłem: - Nie chciałem aż tak dużego domu. To był pomysł córki.
DR. TOMASZ MARCINIAK,
socjolog z UMK:
Romowie jako jedyna z nielicznych naszych mniejszości etnicznych prawie nie pozostawili w Polsce śladów kultury materialnej. Wyjątkiem są stroje czy wozy, które jeździły w taborach. Kultura duchowa przez pokolenia była przekazywana ustnie - nie istnieją cygańskie książki. Z racji koczowniczego trybu ich życia nie istnieje też cygańska architektura. Dlatego nieliczne przykłady zabudowań, których najwięcej powstało w okolicach Łodzi czy Konina, są niezwykle ciekawym zjawiskiem. Choć domy te mogą niektórym wydać się kiczowate, to jednak fascynować mogą (prawdopodobnie nieświadome) nawiązania do przepychu architektury hinduskich pałaców. Niewykluczone, że jest to kanon estetyczny przywieziony przez Romów przed setkami lat z Indii. Na pewno warto przyjrzeć się dokładniej temu zjawisku zarówno od strony społecznej, jak i architektoktonicznej. Nie będzie to jednak proste, ponieważ Romowie są społecznością bardzo hermetyczną i niechętną do uchylania drzwi swych domów badaczom.