- To już szczyty wszystkiego - mówi Ciesielska. - Najpierw nie pozwolono mi wystąpić, choć przecież miałam ustną zgodę, a teraz chcą jeszcze ode mnie pieniędzy. Mam zapłacić 246 zł. Skandal! Wysłano mi dwa egzemplarze owej noty z żądaniem, bym jeden na swój koszt odesłała. Guzik. Nie zapłacę i nie odeślę. Nie zrobię tego, bo to nie ja zrobiłam tę awanturę.
Ciesielska przypomina, że gdyby wcześniej została poinformowana o zakazie dla jej cyrku (choćby telefonicznie), to by namiotu nie rozstawiała. - To jest dla mnie bardzo krzywdzące - mówi. - Burmistrz nie widziała tego lamentu i płaczu dzieci. Nikogo z urzędu nie było wtedy na miejscu.
Ciesielska mówi, że jeszcze nie rozmawiała z prawnikiem, ale zapowiada, że nie odpuści i wytoczy gminie sprawę sądową o zwrot poniesionych przez nią kosztów. Wyjaśnia, że teraz jest w trasie i póki pogoda pozwoli, to nie zjedzie do domu nawet do połowy listopada. - Ale potem idę do mecenasa, muszę zebrać dokumenty - mówi.
Pytanie, czy Ciesielska ma z czym iść do sądu. Gwoli ścisłości, nie ma przecież z gminy żadnego pisemnego potwierdzenia. Były tylko rozmowy telefoniczne. Dowodem mogą być jedynie świadkowie owych rozmów i zapisane w kalendarzu nazwisko urzędniczki, z którą rozmawiała.
Przypomnijmy, w urzędzie nikt nie przyznaje się, by prowadził rozmowę z Ciesielską. Ta utrzymuje, że jeszcze w piątek upewniała się telefonicznie, czy zgoda jest aktualna.